Bagna Luizjany

Sekwencja otwierająca „Blue Bayou” (2021) Justina Chona – zrealizowana w jednym ujęciu scena rozmowy o pracę – nie ma sobie równych w całym filmie (nawet, jeśli porównać ją z rozdzierającym serce finałem). Jest niesłychanie mocna w swej oszczędności. Oto Antonio LeBlanc (w tej roli sam reżyser) ubiega się o posadę w warsztacie samochodowym. Właściciel firmy – nie widać go ani razu; słychać jedynie jego dobiegający spoza kadru głos – pyta mężczyznę, skąd pochodzi. „Z okolic Baton Rouge” – odpowiada Antonio. „Mam raczej na myśli to, gdzie się pan urodził” – doprecyzowuje potencjalny chlebodawca. „Jasne, rozumiem. W Korei. Zostałem adoptowany”. W głowie przedsiębiorcy zapala się ostrzegawcza lampka. Już wcześniej był uprzedzony, widząc fizys LeBlanca oraz zdobiące jego szyje tatuaże (czyżby były to skrzydła bielika amerykańskiego?). Teraz nie ma już wątpliwości, jak potoczy się reszta wywiadu. „Widzę tu dwa przestępstwa” – ciągnie Głos, ale w istocie nie o kartotekę tu idzie, choć i rzeczone występki mają znaczenie. Antonio próbuje się jeszcze tłumaczyć, ale rasistowsko nastawiony kierownik zakładu zbywa jego słowa. Nie ma zamiaru zatrudniać złodzieja motocykli, w dodatku o azjatyckich korzeniach.

LeBlanc mieszka wraz z będącą w zaawansowanej ciąży żoną Kathy (Alicia Vikander) w Nowym Orleanie, tuż obok rzeki Missisipi (ich dom stoi bezpośrednio u podnóża charakterystycznych bliźniaczych mostów Crescent City Connection). Wspólnie wychowują Jessie (Sydney Kowalske), córkę kobiety z poprzedniego związku, której ojcem jest Ace (Mark O’Brien), lokalny policjant niemogący pogodzić się z faktem, iż była dziewczyna ogranicza mu kontakty z dzieckiem. To właśnie przypadkowe spotkanie z gliniarzem w supermarkecie sprawia, że sytuacja robi się bardzo nieciekawa. Denny (Emory Cohen), służbowy partner Ace’a, furiat i zagorzały wyznawca białej supremacji, prowokuje robiącą zakupy rodzinę LeBlanców. Gdy Antonio staje w jej obronie, zostaje skuty kajdankami i wyprowadzony ze sklepu. Po kilku godzinach spędzonych na komisariacie zostaje przetransportowany do placówki Służb Imigracyjnych i Celnych USA.

Jak to w ogóle możliwe? Odpowiedzi na to pytanie poszukują wszyscy bohaterowie, może z wyjątkiem sceptycznie nastawionej do zięcia matki Kathy (Geraldine Singer). Antonio trafił pod opiekę małżeństwa z Luizjany w wieku trzech lat. W Stanach Zjednoczonych żyje zatem od 1988 roku. Skąd więc wpływający do sądu nakaz deportacji? Prawnik, którego z trudem udaje się wynająć krucho stojącej z forsą familii (gra go Vondie Curtis-Hall), mówi LeBlancom coś o ustawie gwarantującej obywatelstwo osobom adoptowanym, zastrzegając jednocześnie, iż mężczyzny ona nie dotyczy, ponieważ został przygarnięty przed 2000 rokiem. Antonio i Kathy są skołowani. Atmosfera jest iście kafkowska. Okazuje się, że najprawdopodobniej opiekunowie protagonisty nie dopełnili formalności i stąd teraz jego problemy. Antonio ma dwie możliwości: albo dostosowanie się i wyjazd z kraju z możliwością powrotu, albo apelacja i batalia przed wymiarem sprawiedliwości. Sęk w tym, że w razie przegranej ponowny wjazd do USA nie wchodzi już w grę.

Alicia Vikander, Sydney Kowalske i Justin Chon w filmie "Blue Bayou" (reż. Justin Chon, 2021)

„Blue Bayou” Chona to kino bardzo personalne, w sam raz nadające się do tego, by obejrzeć je w ramach podwójnej projekcji razem z „Minari” (reż. Lee Isaac Chung, 2020). Reżyser, a zarazem znany choćby z sagi „Zmierzch” (2008-2012) aktor – mający na koncie takie filmy jak „Gook” (2017) i „Ms. Purple” (2019) – pracował nad nim ponad cztery lata, konsultując się z wieloma osobami pochodzenia koreańskiego, które znalazły się w podobnym potrzasku, co jego bohater. Grzebał w archiwach, analizował i dopytywał, a następnie zmieniał napisany przezeń scenariusz tak, by ofiary polityki imigracyjnej USA czuły się jak najlepiej z materiałem. „To moja historia” – mówili mu ci, którym pokazywał gotowy obraz, jeszcze zanim ten trafił na festiwal w Cannes, gdzie w 2021 roku odbyła się jego światowa premiera. Wielu z tych ludzi, podobnie jak LeBlanc, doświadczyło piekła w Nowym Świecie. Nie wszystkie adopcje skończyły się szczęśliwie. Antonio na przykład był maltretowany – mężczyzna ukrywa przed żoną tę mroczną tajemnicę z przeszłości, która rzutuje na całe jego życie. Nie dość zatem, że porzucono go, gdy był małym chłopcem, potem traktowano bestialsko, to jeszcze miejsce, które on nazywa domem – kraj będący jego ojczyzną – chce się go pozbyć, i to nie z jego winy.

„Blue Bayou”, poza wstępną sekwencją, rzadko kiedy bywa subtelny, ale też trudno o taką postawę w obliczu tematu i tragedii dotykających niewinne jednostki. Wszak Antonio, który w Ameryce spędził ponad trzy dekady, ożenił się i – jak sam to określa – wybrał Jessie na swoją córkę (skądinąd z wzajemnością, co przypomina konstatację z „Cudu w Morgan’s Creek” Prestona Sturgesa z 1944 roku, że ojcem jest ten, kto kocha, niekoniecznie zaś ten, co spłodził), a teraz oczekuje drugiego, tym razem biologicznego dziecka, staje przed realiami mogącymi rozerwać komórkę, jaką jest jego rodzina.

Chon wskazuje na dysfunkcyjny system USA. Tytułując swój film poprzez sięgnięcie po nostalgiczną i pełną tęsknoty piosenkę „Blue Bayou” Roya Orbisona, hit z 1963 roku – którą tu, w ramach anegdoty śpiewa na jednej z imprez Kathy – reżyser tka opowieść złożoną z symboli związanych z mokradłami Luizjany. Jest to chwilami nieco toporne – zwłaszcza pojawienie się postaci pochodzącej z Wietnamu i chorującej na raka Parker (Linh Dan Pham), która przychodzi do studia LeBlanca, by ten wytatuował jej na nadgarstku lilię, ponieważ kwiaty te na pozór wyglądają tak, jakby nie miały korzeni, lecz w istocie nie są w stanie bez nich przetrwać – ale dobre intencje i próby zwrócenia uwagi na problem przysłaniają te niedociągnięcia.

Recenzja filmu Blue Bayou; reż. Justin Chon; USA 2021; 119 minut