Nawiązywanie kontaktu
Alex Lehmann ma na koncie owocną współpracę z firmą Duplass Brothers Productions, która zrealizowała dwa jego filmy, a mianowicie „Blue Jay” (2016) oraz „Paddleton” (2019), oba skądinąd bardzo udane. Jego „Acidmana” (2022) również ogląda się tak, jakby palce maczali przy nim Duplassowie, i to nie tylko z uwagi na fakt, iż to kolejny obraz w karierze Lehmanna, którego anegdota rozpisana jest na dwa aktorskie głosy. Tu także dialog (współtworzony przez scenarzystę Chrisa Dowlinga) stanowi rdzeń opowieści, lecz – niestety – nie jest to bynajmniej historia tak interesująca i wciągająca jak te wcześniej wspomniane. Brak dotyku Duplassów jest odczuwalny.
Maggie (Dianna Agron; znana między innymi z recenzowanego na Mocnych Punktach utworu „Stworzeni dla siebie” Mayim Bialik z 2022 roku) od lat nie widziała swego ojca Lloyda (Thomas Haden Church). Poświęciła kilka tygodni, by go odnaleźć. Podjąwszy trop prowadzący gdzieś na Zachodnie Wybrzeże Stanów Zjednoczonych, najpewniej do oregońskich lasów, młoda kobieta przyjeżdża niezapowiedziana, co tatko kwituje ironicznym komentarzem: „Gdybym wiedział, że wpadniesz, posprzątałbym pokój gościnny”.
W stojącej na odludziu chacie panuje bałagan nie z tego świata. Nie z tego świata jest też przedmiot zainteresowań mężczyzny – Lloyd próbuje nawiązać kontakt z istotami pozaziemskimi, które odbywają ponoć międzyplanetarne podróże i raz na jakiś czas pojawiają się na nieboskłonie. Te rewelacje nie mieszczą się w głowie eleganckiej, niepasującej do tego otoczenia i dobitnie sceptycznej Maggie, lecz kobieta, chcąc na powrót połączyć się z ojcem – jak by nie patrzeć, „inżynierem, a nie ideologiem teorii konspiracyjnych” – przyjmuje jego optykę i zaczyna pomagać mu w eksperymentach, przy okazji opiekując się Migo, wyżłem niemieckim krótkowłosym (nie mylić ze spanielem).
To, że żyjący samotnie Lloyd może cierpieć na problemy natury psychicznej, wiadomo niemal od początku filmu. Nie dość, że ktoś wysprejował na elewacji jego domu słowo „Acidman”, porównując go tym samym do ekscentryka, tytułowego człowieka na kwasie, to jeszcze – ilekroć konwersuje z córką – sprawia wrażenie nieobecnego: milknie nagle i martwym wzrokiem wpatruje się w pustkę. Maggie jest zarazem zaniepokojona i zdezorientowana. Przebąkuje coś na temat wizyty u lekarza, mając jednocześnie świadomość, że oto sprowadzenie ojca na ziemię nie będzie wcale takim łatwym zadaniem, zwłaszcza że rozmowy się nie kleją, a każde z nich zdążyło obrać inną perspektywę, jeśli chodzi o charakter wydarzeń z przeszłości.
Dla Lehmanna nie ma większego znaczenia odpowiedź na pytanie o to, co przyczyniło się do rozłąki Lloyda i Maggie. Reżysera interesuje raczej to, co skłoniło dziewczynę do przeproszenia się z ojcem. To, że w jej sercu jest jakaś zadra, staje się jasne dość szybko. Znacznie dłużej zajmuje twórcy dojście do punktu, w którym zasiane uprzednio wątpliwości krystalizują się, i to niekoniecznie w nieszablonowy sposób (całość jest zresztą stosunkowo nużąca). Ulepione z ogromnego żalu traumy z dzieciństwa mieszają się z bolączkami teraźniejszości. Maggie wyraźnie boi się, że aż zanadto podobna jest do ojca („Uciekam nawet szybciej od ciebie” – wyznaje mu w pewnym momencie). Ona również – niczym on kiedyś – odchodzi, gdy na horyzoncie pojawiają się trudności. Czyżby zatem przebyła kilka tysięcy kilometrów, by usłyszeć, iż tak naprawdę nie jest wcale taka sama jak on? Być może. Przy okazji udaje jej się wybaczyć bujającemu w obłokach ojcu to, że nie było go wtedy, gdy potrzebowała go najbardziej. By nawiązać z nim kontakt, robi dużo, niewykluczone, że tyle, co on, gdy przeczesuje firmament w poszukiwaniu życia w kosmosie. Łatwiej na szczęście pojednać się z bliskimi niż znaleźć dowody na istnienie istot nie z tego świata.