Księżyc w szampanie
W 1932 roku Ernst Lubitsch – zrobiwszy posępnego „Człowieka, którego zabiłem” oraz operetkę z pieprzykiem, czyli zrealizowaną w uciążliwej współpracy z George’em Cukorem „Jedną godzinę z tobą” – stanął na rozdrożu. Jego kontrakt z Paramountem dobiegł końca, a w szranki o zaangażowanie go stanęły Columbia oraz United Artists. Lubitsch tymczasem, nie bacząc na nikogo, wyjechał do Nowego Jorku, by tam zająć się reżyserią teatralną. Prawdopodobnie tylko blefował, zwłaszcza że do Hollywood szybko wrócił. Władze Paramountu przygotowały dlań nową ofertę. Wprawdzie nie zakładała podwyżki, lecz dawała gwarancję stabilności, na której tak bardzo mu zależało.
Nim ktokolwiek zorientował się, że Lubitsch miał jakieś problemy z obraniem dalszej ścieżki kariery, on wybrał sobie kolejny projekt. Padło, jak często w jego przypadku, na węgierską sztukę, a mianowicie na „A becsületes megtaláló”, czyli – w dosłownym tłumaczeniu – „Uczciwego znalazcę” László Aladára. Lubitsch zasugerował materiał Samsonowi Raphaelsonowi – od „Uśmiechniętego porucznika” (1931) swemu nadwornemu scenarzyście – któremu wprost polecił nie czytać tej kiepskiej pisaniny, a jedynie zainspirować się jej treścią. Tak też się stało. Skrypt powstał, i to pomimo faktu, iż Raphaelson nie miał ponoć bladego pojęcia, że Lubitsch, odrzuciwszy tekst źródłowy, oparł postać głównego bohatera na prawdziwym hochsztaplerze, jakim był grasujący po Rumunii przełomu wieków Georges Manolescu. Takie oto były początki komedii „Złote sidła” (1932), przez wielu krytyków i historyków kina uważanej za najdoskonalsze dzieło w dorobku Lubitscha. I choć recenzując oraz wychwalając film pod niebiosa, Dwight MacDonald stwierdził, że jego zawartość na poziomie fabularnym jest „banalna, zupełnie wręcz nieistotna”, to warto ją – z kronikarskiego obowiązku i na potrzeby niniejszego cyklu – przybliżyć.
Gaston Monescu (Herbert Marshall; świeżo po występie w „Blond Venus” Josefa von Sternberga z 1932 roku) i Lily (Miriam Hopkins), złodzieje udający arystokrację, poznają się w weneckim hotelu w trakcie próby – nomen omen – ogołocenia się nawzajem. Bandyci w mig się w sobie zakochują, po czym wyruszają na przestępczy podbój Paryża. W stolicy Francji ich łupem pada Mariette Colet (Kay Francis; wypożyczona od braci Warnerów, do których przeszła z… Paramountu), spadkobierczyni znanej perfumerii, młoda wdowa lekceważąca starania zalotników: François Filiby (Edward Everett Horton) i majora (Charles Ruggles). Gaston kradnie jej drogocenną torebkę, by następnie – gdy kobieta wyznacza nagrodę dla uczciwego znalazcy – zwrócić ją, a dzięki sprytnie obmyślonym kłamstwom i wrodzonemu urokowi zatrudnić się u Colet na stanowisko sekretarza. Wszystko po to, by zbliżyć się do trzymanego w sypialnianym sejfie majątku. Mężczyzna angażuje w intrygę Lily, która – widząc umizgi czynione przez Mariette – robi się zazdrosna. Między przełożoną a jej podwładnym zaczyna iskrzyć, w związku z czym Gaston postanawia opóźnić rabunek i ucieczkę. Sęk w tym, że jego tożsamość rozpoznaje oskubany przezeń w Wenecji Filiba. Monescu bije się z myślami, żeby ostatecznie czmychnąć wraz z Lily oraz fantami sprzątniętymi sprzed nosa Colet: plikiem gotówki, perłami oraz… wysadzaną klejnotami torebką.
Jak donosiła polska prasa międzywojenna – zachwycona kosztującymi nieco ponad pół miliona dolarów „Złotymi sidłami” – „istotnie trzeba było Lubitscha, aby podobny obraz stworzyć”. Opowieść o trójkącie, w który zaplątani są mistrzowie rozbójniczego kunsztu oraz piękna fabrykantka – oszukiwana zresztą nie tylko przez parę kanciarzy, ale też przez prezesa zarządu (C. Aubrey Smith) – to rozrywka dla dorosłych, historia naszpikowana erotycznymi aluzjami, „smakująca jak kawior, tylko pyszniejsza” (to już określenie z amerykańskiego magazynu). Pojawiają się tu elementy charakterystyczne dla tak zwanego dotyku Lubitscha, wprost wyrastające z kontynentalnych proweniencji reżysera: cyniczny i wyrafinowany zarazem dowcip, przełamywanie seksualnego tabu oraz beztroskie traktowanie takich świętości jak choćby miłość. Znając wcześniejsze utwory autora, widza nie powinno bynajmniej dziwić zakończenie. Już w przywoływanym „Uśmiechniętym poruczniku” grany przez Maurice’a Chevaliera protagonista kierował się nie tyle uczuciem, co fizycznym popędem. Nie inaczej jest w „Złotych sidłach”. Podobny stosunek do rzeczywistości ma Gaston, który wiąże się w finale z Lily. Może i zapałał czymś do Mariette, ale to u boku koleżanki po fachu znajduje spełnienie, zwłaszcza jeśli ich kolejne napady uznać za eufemistycznie ujęte doznania cielesne. Na to, że są bratnimi duszami, wskazuje już uwodzicielska scena pierwszej kolacji, podczas której demaskują się obustronnie poprzez chwalenie się skradzionymi sobie przedmiotami (to, że wśród jego zdobyczy jest jej podwiązka, mówi więcej niż tysiąc słów).
„Złotych sideł”, które Lubitsch określił jako najmocniejszy punkt swojej filmografii, Administracja Kodeksowa nie dopuściła do ponownego rozpowszechniania, gdy Paramount starał się o to w 1935 roku. Pomyśleć, że urzędnicy z działającego uprzednio Biura Haysa czepiali się nie kwestii łóżkowych (vide: cień kochanków padający na kołdrę jako erzac ich aktu płciowego), a tego, że reżyser w złym świetle przedstawia włoską policję (przypadek dzielony notabene z komedią „To jest ta noc” Franka Tuttle’a z 1932 roku).
Złote sidła (1932)
Trouble in Paradise
PARAMOUNT PICTURES ● Reżyseria: Ernst Lubitsch ● Scenariusz: Samson Raphaelson ● Wykonawcy: Miriam Hopkins, Kay Francis, Herbert Marshall, Charles Ruggles, Edward Everett Horton, C. Aubrey Smith i Robert Greig.
📅 21 października 1932 roku ● 83 minuty