Szara eminencja
Mary Linden (Mary Astor) jest nie tylko sekretarką – ona praktycznie w pojedynkę prowadzi ogromną firmę produkującą papier. Gdy na wyraźne polecenie lekarza pan Ritter (Charles Sellon), prezes tejże nowojorskiej korporacji, przechodzi na wcześniejszą emeryturę, młoda kobieta do roli jego następcy rekomenduje sprzedawcę Jamesa Duneena (Robert Ames), w którym prywatnie się kocha. Ten, objąwszy dzięki niej najwyższe stanowisko, ślepy na uczucie, jakim jest darzony, mianuje ją osobistą asystentką, a równocześnie zatrudnia dziewczynę, z którą sypia – frywolną Daisy Presby (Edna Murphy) – by ta co nieco wyręczyła Mary z obowiązków. Panna Linden, niezrażona nową sytuacją, wciąż sprawną ręką zarządza przedsiębiorstwem, a przy okazji odrzuca starania Ronniego Walesa (Ricardo Cortez), żonatego milionera, który ją ubóstwia. Kiedy jednak Mary dowiaduje się, że James oświadczył się niejakiej Ellen May Robinson (Catherine Dale Owen), córce bankiera i salonowej bywalczyni, zwalnia się z pracy (przyparta zresztą do ściany przez świeżo upieczoną narzeczoną) oraz postanawia umówić się z adoratorem i wyjechać z nim na weekend do Atlantic City. Na miejscu orientuje się, że jeśli ulegnie Ronniemu, niczym nie będzie się różnić od tanich ślicznotek, z którymi spotyka się Duneen. Ten zaś zauważa, że bez Mary nie jest w stanie zapanować nad biznesem i zleca ściągnięcie jej na powrót do siedziby. Na wieść o tym Ellen zrywa zaręczyny. James dowiaduje się, że panna Linden go kocha. Mary odzyskuje posadę, a przy okazji otrzymuje propozycję małżeństwa, o którym tak marzyła.
Na początku lat trzydziestych Astor, niczym Robert Montgomery, należała do najbardziej zapracowanych ludzi w Hollywood. Była ubóstwiana zarówno przez obiektyw, jak i publiczność. Pomimo osobistych perturbacji [można o nich przeczytać pokrótce w omówieniu „Kobiety innych mężczyzn” Williama A. Wellmana z 1931 roku] dziękowała za zaskarbioną sobie sympatię tak, jak potrafiła najpiękniej, a więc dając z siebie wszystko przed kamerą. Jej aktorski kunszt, oparty na nie tak znowuż często spotykanej w owych czasach naturalności, pozwalał jej na granie bohaterek szalenie bystrych, wyrafinowanych, progresywnych, będących niejako o krok przed innymi postaciami (podobną umiejętnością mogły się wtedy pochwalić Claudette Colbert, Joan Crawford, Barbara Stanwyck czy Loretta Young). Nic dziwnego, że to właśnie ona została wybrana do tego, by wystąpić w obrazie „Za biurowymi drzwiami” (1931)1 w reżyserii Melville’a W. Browna, który rok wcześniej stworzył obrzydliwie rasistowski z dzisiejszego punktu widzenia – głównie z uwagi na wykorzystywaną w nim nagminnie praktykę blackface – utwór „Check and Double Check” (1930), oparty na bijącym wszelkie rekordy popularności przedstawieniu radiowym „Amos ‘n’ Andy” (sam film przez dobre trzy lata był najbardziej kasowym przebojem RKO Pictures).
„Za biurowymi drzwiami”, adaptacja poczytnej powieści Alana Schultza z 1929 roku pod dość jednoznacznym tytułem „Private Secretary”, to opowieść stanowiąca potwierdzenie tezy, jakoby za sukcesem mężczyzny każdorazowo stała silna kobieta, nawet jeśli on nie ma o tym zielonego pojęcia. Sporo wody musi upłynąć, zanim Duneen zda sobie wreszcie sprawę, że to, co osiągnął, zawdzięcza długo przezeń ignorowanej Mary, jawiącej mu się nie jako dobra i przyzwoita, a przy tym również atrakcyjna dama, lecz jako chodzący dyktafon. „Nie byłoby mnie tu, gdzie jestem teraz, gdyby nie ty” – przyznaje ostatecznie w finale, wciąż i tak pozostając nadętym bubkiem.
Co tak inteligentna i zaradna osoba jak panna Linden w nim widzi? Można by uciąć temat, mówiąc, że miłość nie wybiera, ale protagonistka dostrzega przecież, że James nie jest dobrym kandydatem na męża (wystarczy scena rozgrywająca się jeszcze przed jego awansem, w której – na oczach Mary – klepie w pośladek jedną ze współpracowniczek, by zrozumieć, że to facet jawnie przekraczający granice). Zachowanie głównej bohaterki jest na tyle abstrakcyjne, że jej najlepsza przyjaciółka (znakomita Kitty Kelly) wprost ją pyta, skąd te afekty („Sześć milionów nowojorczyków, a ty musisz wybrać akurat jego?”). Z odpowiedzi da się wyczuć, że i literacki pierwowzór, i scenariusz napisali panowie, gdyż okazuje się, że Duneen – jak na rycerza na białym koniu przystało – pospieszył Mary na ratunek, gdy ta na samym początku nie mogła odnaleźć się w nowej firmie.
Zdaje się, że ten gest zobowiązuje. Oto panna Linden podejmuje działania na różnych polach, by pomóc swemu wybawcy. Kształtuje go, a właściwie tworzy od podstaw, niczym Pigmalion Galateę, by następnie cierpieć u jego boku niezauważona. James woli seksowne blondynki, chętne, by pójść z nim do łóżka w zamian za komplet zmysłowej bielizny (powracający motyw metki od negliżu to skądinąd element, który doskonale unaocznia widzowi różnice pomiędzy Mary a kochankami Duneena). Kiedy świeżo upieczony dyrektor nareszcie ją dostrzega – randka, tańce, wspólny powrót do domu i pocałunek na pożegnanie – okazuje się, że przemawiał przez niego alkohol. Następnego dnia w biurze nie ma miejsca na przyjemności. Liczą się wyłącznie obowiązki.
Choć wpływy z kas biletowych się zgadzały, krytycy psioczyli na film Browna. To tymczasem dobre kino, pewnie co najwyżej pozornie progresywne, ale wspaniale kreślące wizerunek kobiety jako architektki sukcesu.
Za biurowymi drzwiami (1931)1
Behind Office Doors
RKO PICTURES ● Reżyseria: Melville W. Brown ● Scenariusz: Carey Wilson i J. Walter Ruben ● Wykonawcy: Mary Astor, Robert Ames, Ricardo Cortez, Edna Murphy, Catherine Dale Owen, Charles Sellon i Kitty Kelly.
📅 15 marca 1931 roku ● 82 yminut
1 Polski tytuł nadany przeze mnie na potrzeby niniejszego cyklu.