Pociąg grzeszników
Przez ogarnięte wojną domową Państwo Środka przedziera się pociąg, który trasę z Pekinu do Szanghaju pokonać ma w trzy dni. W wagonach znajduje się imponujący wachlarz ekscentryków: kapitan Donald Harvey (Clive Brook), cynik z krwi i kości, którego zwą Doc; Eric Baum (Gustav von Seyffertitz), rasowy niemiecki malkontent; major Lenard (Émile Chautard), Francuz mówiący wyłącznie po francusku; Sam Salt (Eugene Pallette), uzależniony od hazardu Jankes; zadzierająca nosa pani Haggerty (Louise Closser Hale), właścicielka okazałego pensjonatu; Henry Chang (Warner Oland, Szwed specjalizujący się w graniu – uwaga! – Azjatów), cokolwiek tajemniczy jegomość o chińskich korzeniach; odsądzający od czci i wiary wielebny Carmichael (Lawrence Grant), a także odsądzane od czci i wiary, słynne na cały kraj kurtyzany, czyli autochtonka Hui Fei (Anna May Wong) oraz Szanghajska Lilia (Marlene Dietrich), kobieta bez sprecyzowanej narodowości, za to z przeszłością („Trzeba było więcej niż jednego faceta, by zmienić moje imię” – wyznaje).
W tej ostatniej Doc rozpoznaje Madeline, swą dawną miłość. Minęło pięć lat od ich rozstania. Spotykają się w najmniej sprzyjających okolicznościach. Gdy maszynę uprowadzają rebelianci, stojący na ich czele Chang bierze podróżującego w służbie brytyjskiej armii Donalda na zakładnika, którego chce wymienić na swego pojmanego uprzednio szpiega. Dobiera się do Madeline, ale Doc robi zeń miazgę. Upokorzony gwałci Hui Fei, a kiedy zachodni decydenci wypuszczają jego tajniaka, on nadal przetrzymuje Harveya. Grozi, że go oślepi, no, chyba że Szanghajska Lilia mu się odda. Tę zaś – gotową odejść z Changiem, byle tylko ocalić ukochanego – uprzedza Hui Fei, która w akcie zemsty zabija watażkę. Pociąg rusza w dalszą drogę, a Madeline i Doc, wyjaśniwszy sobie to i owo, schodzą się na powrót.
„Szanghaj Ekspres” (1932) Josefa von Sternberga – reżysera, jak uszczypliwie pisał Jerzy Toeplitz na łamach „Kurjera Polskiego”, „nieidącego na ważkie problemy, nierozwiązującego w swych filmach bolączek trapiących cały świat, nakręcającego głupie, a w każdym razie dosyć bzdurne dramaty, które wzruszą sentymentalne panienki i zainteresują wysportowanych młodzieńców” – to czwarte zrealizowane przezeń dzieło z Marlene Dietrich, zaraz po „Błękitnym aniele” (1930), „Maroku” (1930) i „X-27” (1931). Ten jeden utwór, wyraźnie wyróżniający się na tle pozostałych i raczej przeciętnych obrazów von Sternberga, wystarczyłby do tego, żeby umieścić go w panteonie autorów przez duże A.
Ładunkiem przewożonym na pokładzie tytułowego pociągu, Dantejskiego Piekła na kółkach, są ludzkie grzechy i przywary, skrzętnie skrywane przez pasażerów za maskami, finalnie opadającymi. Zrzędliwy Baum, któremu przeszkadza wszystko, w tym również świeże powietrze, okazuje się handlarzem opium. Wciąż ubrany w mundur Lenard to zdegradowany i usunięty z wojska pozer. Niewykluczone, że pensjonat prowadzony przez panią Haggerty to przykrywka dla domu publicznego. Salt zaś jest zwykłym rasistą. „Co też dobrego czeka Chińczyka? Rodzi się, żre ryż i umiera” – rzuca Amerykanin w rozmowie z Changiem, gardzącym z kolei europejską krwią, która płynie w jego żyłach (choć cenzorzy mieli ogromne zastrzeżenia co do tej wypowiedzi Henry’ego, trafiła ona do filmu).
I bodaj tylko kobiety o zgniłych rzekomo duszach, prostytutki żyjące według własnych zasad oraz nieświadome tego, jakie są standardy przyzwoitości, mają w sobie największe pokłady człowieczeństwa. Madeline, niczym biblijna cudzołożnica, nawraca się i w modlitwie odnajduje siłę, by poświęcić się dla mężczyzny, który nawet nie jest jej godzien (Doc, wcielenie niewiernego Tomasza, potrzebuje dowodu jej miłości, dostarczonego ostatecznie przez zreformowanego Carmichaela). To zepsuta zdaniem gawiedzi Szanghajska Lilia roztacza siostrzaną opiekę nad skrzywdzoną Hui Fei, ratując ją przed samobójstwem.
Określany mianem mistrza atmosfery von Sternberg sprawia, że połączenie romansu i polityki ani przedtem, ani potem nie wyglądało na ekranie tak seksownie (ta sztuka nie udała się nawet „Casablance” Michaela Curtiza z 1942 roku, być może dlatego, że powstała ona w okresie obowiązywania Kodeksu Produkcyjnego, a może po prostu dlatego, że jej twórca nie miał talentu na miarę poprzednika). Wprawdzie anegdota jest tu dużo ciekawsza niż w dwóch wcześniejszych projektach duetu zrobionych pod egidą Paramount Pictures, lecz nie ulega wątpliwości, że „Szanghaj Ekspres” to kino ze wszech miar wizualne, istna rozkosz dla widzowskiego oka (Lee Garmes może i nie miał zbyt dużej konkurencji, ale absolutnie zasłużenie odebrał Oscara za zdjęcia do tego filmu).
Już od pierwszej sekwencji, rozgrywającej się na zatłoczonym pekińskim dworcu, von Sternberg, doskonale operując światłocieniem, przekształca opowiadaną przez siebie historię w egzotyczny sen (przejazd lokomotywy przez chińską wioskę wydaje się wprost nierealny). Z oniryczną aurą koresponduje przyozdobiona w pióra i woalkę odtwórczyni głównej roli, która jeszcze nigdy – na co zwraca uwagę Donald Spoto, biograf Dietrich – nie była tak piękna (reżyser osiąga ten efekt, eksponując nie jej nogi, a ręce i twarz), wręcz oszałamiająca. Nic dziwnego, że „Szanghaj Ekspres” zarobił krocie – cudem skądinąd unikając embarga na jego dystrybucję w Chinach (studio zobowiązało się do nieprodukowania kolejnego filmu o tamtejszej polityce) – stając się najpopularniejszym utworem lat trzydziestych zrobionym przez tych dwoje artystów.

Szanghaj Ekspres (1932)
Shanghai Express
PARAMOUNT PICTURES ● Reżyseria: Josef von Sternberg ● Scenariusz: Jules Furthman ● Wykonawcy: Marlene Dietrich, Clive Brook, Anna May Wong, Warner Oland, Lawrence Grant, Eugene Pallette, Gustav von Seyffertitz, Louise Closser Hale i Émile Chautard.
📅 12 lutego 1932 roku ● 80 minut