Wielka transmisja
Urodzony w 1903 roku Bing Crosby należy do największych osobistości w dziejach amerykańskiej kultury. Zanim wystąpił z Bobem Hope’em w cyklu filmów o wałęsających się dookoła globu artystach; zanim zgarnął Oscara za rolę w „Idąc moją drogą” (reż. Leo McCarey, 1944) i zanim wylansował szereg odtwarzanych do dziś przebojów – na czele z „White Christmas”, najlepiej sprzedającym się singlem w historii muzyki rozrywkowej – zahaczył się, mając dwadzieścia trzy lata, w orkiestrze Paula Whitemana. W 1930 roku zadebiutował przed kamerą w „Królu jazzu” Johna Murraya Andersona, gdzie – z The Rhythm Boys – wykonał kilka piosenek, rozpoczynając na szeroką skalę rozpowszechnianie crooningu, stylu „polegającego na zmodyfikowanej intonacji jazzowej oraz zmysłowym, rozkołysanym, wydobywanym z głębi gardła frazowaniu, a także artykułowaniu nut glissandem” (o rolę ubiegał się Rudy Vallée, przeciwnik Crosby’ego, inny genialny crooner epoki). Koncertował w nocnych klubach i kontynuował karierę aktorską, wcielając się zwykle w samego siebie. Prowadząc autorską audycję w stacji CBS, za sześć realizowanych codziennie i trwających kwadrans odcinków zarabiał 600 dolarów tygodniowo. Osiągnąwszy gwiazdorski status, dostał możliwość zagrania głównej roli w utworze „Świat słucha” (reż. Frank Tuttle, 1932).
Oparte na sztuce „Wild Waves” Williama Forda Manleya dzieło było pierwszym z serii czterech filmów powstałych w brudnej dekadzie i wyprodukowanych przez Paramount, których celem było stworzenie pomostu pomiędzy sztuką ruchomych obrazów a radiofonią [kolejne – znane jako „Wielka transmisja” – zrobili Norman Taurog (1935) oraz Mitchell Leisen (1936 i 1938)]. O ile bowiem pierwotnie Hollywood obawiało się, że nowe medium odbierze mu klientów (raz kupiwszy odbiornik, można było używać go za darmo i bez konieczności wychodzenia z domu), o tyle magnaci z Fabryki Snów wnet zrozumieli, że fale eteru są w gruncie rzeczy dobrym materiałem na sojusznika. Studia zaczęły korzystać z radia jako środka promocji swoich produktów, pozwalając jednocześnie, by znakomitości zatrudnione u niedawnego konkurenta pojawiały się na srebrnym ekranie. Barterowa wymiana przyniosła profity obu stronom, czego najlepszym dowodem jest „Świat słucha” właśnie. Wprawdzie kilka miesięcy wcześniej Warnerowie wydali świetny skądinąd migacz „Czy ty słuchasz?” (reż. Harry Beaumont, 1932) – tragiczną opowieść o pracowniku rozgłośni oskarżonym o morderstwo żony – ale dopiero projekt Tuttle’a wzbudził na tyle duże zainteresowanie widowni, by mówić o pewnym trendzie.
Crosby pasował do tej historii jak ulał, mimo iż kreowany przezeń bohater – nazywający się tak samo jak aktor, choć w źródłach figuruje najczęściej zapis „Bing Hornsby” – to nie tylko wielka szycha show-biznesu, figura rozchwytywana przez fanki (przykuta do wózka inwalidzkiego kobieta staje na nogi, gdy widzi idola), ale również, jak to określiła badaczka Erin Elisavet Kozák, „notorycznie spóźniający się nieudacznik o skłonnościach samobójczych”, a także mężczyzna odbijający kumplowi ukochaną, by następnie ją porzucić i zejść się ze swoją byłą, oraz – jakby tego wszystkiego było mało – damski bokser (ten aspekt Tuttle obraca oczywiście w żart, choć nic nie wskazuje na to, by dziewczynie z podbitym okiem było do śmiechu). Niezbyt pozytywny portret, nie ma co. A żeby było jeszcze ciekawiej, z protagonisty solista też jest, zdaje się, dość marny, skoro jego charakterystycznego głosu nie rozpoznaje jeden ze słuchaczy. Niezależnie od tego, czy to zabawa z własnym wizerunkiem, czy po prostu niemająca nic wspólnego z samym Crosbym interpretacja postaci, zadowolenia z dzieła nie kryli miłośnicy popularnego croonera (co ciekawe, w 1932 roku Lloyd Bacon wyreżyserował film pod takim właśnie tytułem, którego główny bohater, grany przez Davida Mannersa, osiąga sukces jako wokalista śpiewający przez megafon, by w finale zaliczyć upadek i zostać zastąpionym przez nową sensację, niejakiego Banga Busby’ego).
Fabuła nie ma większego znaczenia, gdyż jest ona pretekstem do prezentowania kolejnych standardów oraz okazją do zajrzenia za kulisy funkcjonowania nowojorskiej radiostacji. To trwająca niespełna półtorej godziny audycja, która – jak donoszono na łamach polskiej prasy międzywojennej – składa się ze „100 procent humoru, radości życia, doskonałej muzyki i tańca”. Całość miała pomóc „zapomnieć o troskach dnia powszedniego”. „W tym obrazie nie ma nic głębokiego, wszystko jest pogodne i lekkie”. To nie do końca prawda – jako się rzekło, jest tu scena próby samobójczej podejmowanej przez Binga i jego kompana z Teksasu imieniem Leslie (Stuart Erwin), do której pretekstem jest niedola, czyli nieszczęśliwa miłość tego pierwszego do Mony (Sharon Lynn), tego drugiego zaś – do Anity (Leila Hyams).
Tym, co wyróżnia „Świat słucha” – poza Crosbym – jest plejada gwiazd radiowych przewijających się przez ekran. Jest tu zatem komediowy duet Burns i Allen (George Burns i jego żona Gracie Allen), znany jeszcze z wodewilu, na falach eteru przerzucający się kalamburami (niczym bracia Marx czy Wheeler i Woolsey). Są też cieszące się szalonym wzięciem w owym czasie rodzeństwa: The Boswell Sisters oraz The Mills Brothers. Są orkiestry Caba Callowaya i Vincenta Lopeza, a także Kate Smith oraz Arthur Tracy. Całość zamknięta jest w kreskówkowej niemal estetyce, zarówno na poziomie wizualnym, jak i audialnym. Pod względem techniki nie jest to może „Król jazzu”, ale ogląda się nieźle.
Świat słucha (1932)
The Big Broadcast
PARAMOUNT PICTURES ● Reżyseria: Frank Tuttle ● Scenariusz: George Marion Jr. ● Wykonawcy: Bing Crosby, Stuart Erwin, Leila Hyams, Sharon Lynn, George Burns i Gracie Allen.
📅 14 października 1932 roku ● 80 minut