Usprawiedliwione morderstwo

Podczas podróży do domu swego klienta i przyjaciela Richard Grant (Lionel Barrymore), prawnik z długoletnim stażem, wyznaje współpasażerom, iż uważa, że w niektórych przypadkach morderstwo da się usprawiedliwić, zwłaszcza jeśli zostanie ono popełnione ze szlachetnych pobudek, a oprawca dokona zbrodni na tyle umiejętnie, by uszło mu to płazem. Na miejscu okazuje się, że rzeczony druh nazwiskiem Gordon Rich (Alan Mowbray) – notoryczny bawidamek, hulaka i lekkoduch mający na koncie tyle kochanek, że wśród nich można znaleźć szesnastolatkę, która w niewyjaśnionych okolicznościach targnęła się na swoje życie – planuje ślub z córką Richarda, Barbarą (Madge Evans). Grant jest rozwścieczony. Grozi Gordonowi, że go zabije. Próbuje przekonać dziewczynę do zmiany zdania, ale nie udaje się ani jemu, ani Tommy’emu (William Bakewell), jej byłemu narzeczonemu. W końcu – dostawszy wszak doskonały pretekst – postanawia przejść od słów do czynów. Pod osłoną nocy morduje Richa, który chwilę wcześniej próbował zgwałcić Barbarę. Kiedy ciało zostaje odnalezione, Grant sugeruje, iż było to samobójstwo. I tylko Marjorie (wypożyczona z Paramountu Kay Francis), utrzymanka Gordona, twierdzi, że mężczyznę ukatrupiono. Skoro zaś tak, mający solidne alibi Richard inicjuje – jak na eksprokuratora przystało – śledztwo, w którym każdy jest podejrzany.

Wprawdzie część źródeł wskazuje na to, iż „Ręce winowajcy” (1931)1 zrealizowali wespół Barrymore oraz W. S. Van Dyke, to w czołówce widnieje wyłącznie nazwisko tego drugiego. Niewykluczone, że zakontraktowany przez studio MGM Barrymore, pierwszy ze słynnego klanu, który stanął przed – oraz za – kamerą, i to jeszcze w niemych, poprzedzających „Narodziny narodu” (1915) utworach Davida Warka Griffitha, rozpoczął prace nad obrazem, lecz został od nich odsunięty ze względu na postępujący artretyzm (tę wersję sufluje we wspomnieniach Bakewell). Zanim „Ręce winowajcy” weszły na ekrany, w 1931 roku Barrymore zdążył podpisać się pod znakomitym „Tańcem za dziesiątaka” oraz zagrać w „Wolnych duszach” Clarence’a Browna, za występ w których otrzymał Oscara.

Van Dyke z kolei, który również zaczynał pod okiem Griffitha – jako jeden z jego asystentów na planie „Nietolerancji” (1916) – zyskał rozgłos pod koniec epoki jazzu, kiedy przejął pałeczkę po Robercie J. Flahertym i dokończył niemą przygodówkę „Białe cienie” (1928). Następnie, na początku brudnej dekady, wyreżyserował dwa skrajnie różne filmy, a mianowicie „Kochankę z Tahiti” (1931), interesujący melodramat oryginalnym tytułem („Never the Twain Shall Meet”) nawiązujący do „Ballady o Wschodzie i Zachodzie” Rudyarda Kiplinga z przednimi rolami Lesliego Howarda i Conchity Montenegro, oraz „Trader Horn” (1931), najwcześniejszy przykład kina fikcjonalnego nakręconego w całości w afrykańskich plenerach, dzieło ociekające kolonializmem, a i tak nominowane przez Akademię do nagrody w głównej kategorii.

Van Dyke stał się u progu lat trzydziestych jednym z najbardziej rzetelnych i godnych zaufania twórców zakontraktowanych przez MGM. Zarządzający studiem Irving Thalberg był na tyle zadowolony z jego usług, że z czasem przylgnął doń przydomek „One-Take Woody” (ewentualnie „One-Shot Woody”) sugerujący, jakoby Van Dyke pewnie radził sobie zarówno jako artysta, jak i rzemieślnik, nigdy nie przekraczając ani budżetu, ani przydziału taśmy. Widać to doskonale na przykładzie „Rąk winowajcy”, w których – na przestrzeni nieco ponad godzinnego metrażu – udaje mu się zawrzeć wszystko, co najważniejsze dla anegdoty, czyniąc z filmu nie tylko quasi-traktat filozoficzny przywołujący koncepcje Raskolnikowa ze „Zbrodni i kary” Fiodora Dostojewskiego, ale również pierwszorzędną rozrywkę.

Od chwili tajemniczo skomponowanej – przez doskonale operującego kamerą Merritta B. Gerstada – sekwencji otwierającej, w której protagonista rozprawia na temat możliwości popełnienia morderstwa, do atmosfery uwalnia się zapowiedź czyjejś śmierci. Odbiorca tylko czeka, aż ktoś zginie. Bo przecież po takim wstępie któraś z postaci musi zostać posłana do piachu. Trochę to trwa, zanim wreszcie Richard odprawia starego kumpla na tamten świat, ale moment ten inauguruje właściwą zabawę, która przybiera charakter wywrotowego whodunita. Skoro teorię o samobójstwie odrzucono, Grant wszczyna dochodzenie. Ten sam Grant, który jest sprawcą całego zamieszania, o czym widz wie, a i tak obserwuje tę maskaradę zaintrygowany. Pojawiają się osoby mające motyw – Tommy, z którym Barbara zerwała zaręczyny oraz zamieniona na inną Marjorie – zaś córka, od której wszystko się zaczęło, wypala nagle, że ślubu brać nie zamierzała.

Czy Richard faktycznie musiał posuwać się do tak radykalnych kroków? Czyżby potraktował przyjaciela, niczym Raskolnikow Alonę Iwanowną, jak wesz? Chcąc zadbać o honor córki, z którą łączyły go stosunki na poły kazirodcze („Byłem dla niej matką i ojcem, ciotką i babką, a gdy na nią patrzę, widzę własną żonę”), pozbywa się – jego zdaniem – człowieka niegodnego życia, niemogącego pohamować żądzy, łamiącego serca i morale.

Nawet w czasach, gdy Kodeks Produkcyjny działał po łebkach, zbrodnia Richarda zasługiwała na karę. Ta jest jednak cząstkowa. Może i ginie postrzelony przez nieboszczyka (pociągnięcie za spust powoduje rozkurcz mięśnia we wciąż trzymającej pistolet ręce Gordona), ale jego dobre imię nie zostaje zszargane – znająca prawdę Marjorie postanawia milczeć.

Plakat filmu "Ręce winowajcy" (reż. W. S. Van Dyke, 1931)

Ręce winowajcy (1931)1

Guilty Hands

MGM ● Reżyseria: W. S. Van Dyke ● Scenariusz: Bayard Veiller ● Wykonawcy: Lionel Barrymore, Kay Francis, Madge Evans, William Bakewell, C. Aubrey Smith, Polly Moran i Alan Mowbray.

📅 22 sierpnia 1931 roku ● 69 minut

1 Polski tytuł nadany przeze mnie na potrzeby niniejszego cyklu.