Na kryzysy teściowe
Jest rok 1925. Gdy John (Norman Foster), syn zarządzającej prowincjonalnym bankiem Maggie Warren (Marie Dressler), żeni się z Helen Praskin (Anita Page), córką Lizzie (Polly Moran), przyjaciółki i rywalki swojej matki, w ramach prezentu ślubnego zostaje nowym prezesem placówki.
Mija sześć lat. Trwa Wielki Kryzys. W obawie przed upadkiem instytucji fatalistka Lizzie wypłaca z niej cały majątek. Fakt, iż nie ufa własnemu zięciowi, sprawia, że miejscowi wpadają w panikę i również wyciągają oszczędności. Pal licho, że Lizzie niemal natychmiast – tym razem zaniepokojona tym, że mogłaby paść ofiarą kradzieży – deponuje gotówkę z powrotem. Mleko zdążyło się rozlać. John tymczasem, zamknąwszy oddział i chcąc zaradzić problemowi, próbuje odzyskać obligacje zainwestowane – pomimo zakazu rodzicielki – w budynek stawiany przez Hollanda (John Miljan).
Do akcji wkracza Maggie, która zachęca sąsiadów do tego, by zdali się na nią. Wyprzedaje posiadane dobra i nieruchomości, a następnie wprowadza się do lokum Lizzie, gdzie rezydują już John i Helen oraz ich dzieci. Sielanka nie trwa długo. Zmęczony apodyktyzmem teściowej Warren wynajmuje kwaterę na własną rękę, po czym ściąga do siebie matulę. Maggie, zatrudniwszy się w spożywczaku, ożywia lokalną gospodarkę, inicjując handel wymienny i angażując ludzi w rozwój mieściny. Kiedy Holland ucieka z forsą, kobieta postanawia popełnić samobójstwo, licząc na to, że pieniądze z ubezpieczenia uchronią syna i mieszkańców. Od śmierci ratuje ją Lizzie. John natomiast odbiera Hollandowi to, co uprzednio stracił.
Premiera „Prosperity” (1932) Sama Wooda, który na krześle reżyserskim zastąpił Leo McCareya – z jego usług nie był zadowolony zawiadujący pionem produkcji w studiu MGM Irving Thalberg – odbyła się raptem kilka dni po wygranych przez Franklina Delano Roosevelta wyborach prezydenckich. Jest to o tyle ważne, że film awizuje – podobnie jak wcześniej „Szaleństwo amerykańskie” (reż. Frank Capra, 1932) – politykę trzydziestego drugiego lokatora Białego Domu (kandydat Demokratów objął urząd 5 marca 1933 roku). Wszak działania Maggie są w istocie zapowiedzią Nowego Ładu. Widać to na kilku polach, zwłaszcza w zaproponowanym przez bohaterkę programie robót publicznych (pani Warren werbuje bezrobotnych do pracy nad wznoszeniem wspomnianego wcześniej gmachu), ale także w sposobie, w jaki kobieta wlewa nadzieję we współobywateli czy nawołuje ich do wydawania kapitału, chcąc tym samym rozruszać gospodarkę („Wszystko byłoby cacy, gdybyście zechcieli wygrzebać zaskórniaki, a skarpety, w których je trzymacie, włożyli na stopy” – mówi). „Zapewnij Ameryce dobrobyt, panie Roosevelt! Niech żyje nasz nowy prezydent!” („Give America Prosperity, Mr. Roosevelt. Hooray for our new president!”) – głosiło hasło reklamujące film, co wydaje się o tyle zaskakujące, że stojący na czele wytwórni Louis B. Mayer był zadeklarowanym zwolennikiem Republikanów, wspierającym w kampanii Herberta Hoovera.
Tak czy inaczej, film nie miałby takiej siły rażenia – a miał (bilety wyprzedawały się w tak zawrotnym tempie, że władze MGM uzupełniły repertuary nowojorskich kin o seanse odbywającej się w godzinach porannych) – gdyby nie Dressler, której komedie zawsze przynosiły widowni pocieszenie. Nie bez powodu prasa okrzyknęła ją mianem panaceum na depresję (mowa oczywiście o ekonomicznych konotacjach, jakie generuje to słowo, choć niewykluczone, że aktorka mogła być też lekiem na łagodne przynajmniej przygnębienie). Wprawdzie sama Dressler nie przepadała za swoimi komicznymi rolami, doceniając za to występy poważniejsze, ale jej ekranowa postawa, nawet jeśli okraszona slapstickową wręcz błazenadą, przemawiała do steranej publiczności, która – niczym w omawianej tu „Emmie” (1932) Clarence’a Browna – upatrywała w niej figury matki. Kto inny miałby szanse wcielić się z powodzeniem w postać, która przelewa swą miłość na całe społeczeństwo, a jednocześnie jest kobietą w typowo męskim świecie, niedającą sobie w kaszę dmuchać przy równoczesnym nieodżegnywaniu się od wrodzonych instynktów? Raczej nikt, a już na pewno nikt we wczesnych latach trzydziestych.
„Prosperity” to ponadto dziewiąty i zarazem ostatni film, w którym Dressler zagrała u boku Moran, chicagowskiej komiczki i weteranki wodewilu, która terminowała u Macka Sennetta, zanim przerzuciła się – wraz z rozwojem technicznym – na „talkiesy”. Panie, „zostawiwszy za sobą wiek młodości”, jak to określiła Dressler, rozpoczęły współpracę od niemych jeszcze „Callahanów i Murphych” (reż. George W. Hill, 1927), by w brudną dekadę wejść takimi tytułami jak wyreżyserowane przez Charlesa Reisnera „Jaskrawe motyle” (1930) czy „Ja się boję utyć” (1931). W „Prosperity”, która jest zwieńczeniem ich wspólnej przygody, abstrahując od wymowy utworu, wcieliły się w stereotypowe teściowe rodem z dowcipów, prawdopodobnie pierwszy raz w historii kina kreując tego typu wizerunki.

Prosperity (1932)
Prosperity
MGM ● Reżyseria: Sam Wood ● Scenariusz: Zelda Sears i Eve Greene ● Wykonawcy: Marie Dressler, Polly Moran, Anita Page, Norman Foster, John Miljan, Jacquie Lyn, Jerry Tucker, Charles Giblyn, Frank Darien, Henry Armetta i John Roche.
📅 18 listopada 1932 roku ● 87 minut