Odraczane marzenia
Frank Borzage, zgarnąwszy drugiego Oscara w karierze – tym razem za reżyserię arcydzielnej „Złej dziewczyny” (1931), realizacji zwieńczonej krytycznym i komercyjnym sukcesem – mógłby pewnie rozwinąć skrzydła w Fox Film Corporation, gdyby nie fakt, że studio, choć szorowało dno, wywierało na nim zbyt dużą presję. Zanim rozwiązał kontrakt z wytwórnią i przerzucił się na niezależność, by dla Paramountu zrobić jeden ze swych najbardziej znanych tytułów, czyli „Pożegnanie z bronią” (1932), zobowiązał się do produkcji trzech dodatkowych filmów: „Kawalkady” (1933), ostatecznie przekazanej Frankowi Lloydowi; „Młodej Ameryki” (1932), niewiele wnoszącej do jego dorobku opowieści – naiwnej i czytankowej – o młodocianych przestępcach; a także „Pojutrza” (1932), absolutnie spełnionej artystycznie wizji egzystencji w obliczu dekoniunktury.
Zaręczeni od trzech lat Peter Piper (Charles Farrell) i Sidney Taylor (Marian Nixon; prywatnie żona Williama A. Seitera, która zastąpiła buntującą się przeciwko Foxowi Janet Gaynor, etatową partnerkę Farrella) starają się odłożyć trochę grosza, by wziąć wreszcie upragniony ślub. Ich wysiłki udaremniają im matki. Pani Piper (Josephine Hull) nie dopuszcza do siebie myśli, że jej ukochany i łożący na nią synuś mógłby kiedykolwiek opuścić rodzinne gniazdo, w związku z czym sabotuje jego relację z Sidney, nie godząc się choćby na to, by zamieszkać z potencjalnymi nowożeńcami pod wspólnym dachem, co pozwoliłoby im zaoszczędzić na wynajmie. Pani Elsie Taylor (Minna Gombell) nad wszystko inne przedkłada zaś własne dobro, nie tylko gardząc swym mężem Williem (William Collier Sr.), ale i zdradzając go z wynajmującym pokój w ich lokum Malcolmem (William Pawley), typem spod ciemnej gwiazdy, który namawia kobietę, by uciekła z nim z kraju, co ona zresztą czyni. Na wieść o zniknięciu Elsie Willie dostaje zawału. Pieniądze zgromadzone w funduszu małżeńskim Peter i Sidney przeznaczają na leczenie staruszka, znowu przesuwając swe plany na później. Gdy narzeczeni tracą wiarę w lepsze jutro – a w zasadzie pojutrze – szczęśliwe zrządzenie sprawia, że gotówka zainwestowana niegdyś przez Petera w jakiś biznes zwraca się z zyskiem, dzięki czemu młodzi mogą się pobrać i wyruszyć w podróż poślubną nad Niagarę.
Borzage nie znosił tego zakończenia, wymuszonego przez wytwórnię, której szefostwo nie wyobrażało sobie tragicznego finału – zwłaszcza w tak newralgicznym punkcie Wielkiego Kryzysu jak rok 1932 – nie tylko zaproponowanego przez samego reżysera, ale i właściwego stanowiącej kanwę filmu sztuce Hugh Stange’a i Johna Goldena pod tytułem „After Tomorrow”, będącej broadwayowskim hitem minionego sezonu. Abstrahując jednak od tego sprzyjającego bohaterom rozwiązania, „Pojutrze” to wprost rewelacyjne kino, wyrastające z tego samego realizmu w ujęciu społecznym, co choćby „Ulica” (1931) Kinga Vidora, a zatem przyglądające się przeciwnościom losu, z jakimi na co dzień mierzyli się Amerykanie doświadczający recesji. Krok w przód, dwa kroki w tył. Tym charakteryzuje się codzienność Petera i Sidney pracujących w dopiero co otwartym – niespełna rok przed premierą utworu – Empire State Building.
Narzeczeni przerwy spędzają na szczycie wysokościowca, z którego rozpościera się widok na caluteńki Nowy Jork. Sęk w tym, że ich perspektywy na przyszłość nie są nawet w połowie tak fascynujące jak rozciągająca się przed nimi sceneria. Peter i Sidney muszą zejść na ziemię, by z poziomu zapyziałych czynszówek z karaluchami marzyć o lepszym świecie dla miłości. Jakby problemów natury finansowej mieli mało – a Borzage wyjątkowo brutalnie zderza ich z tymi trudnościami – to jeszcze nakładają się na nie zmartwienia generowane przez obie matki.
Zmęczona biedą i pogrążona w depresji wynikającej ze świadomości zmarnowania tylu lat życia rodzicielka Sidney romansuje z innym mężczyzną, by zaznać wreszcie odrobinę błogostanu. Nie ma wyrzutów sumienia, gdy zostawia chorowitego Williego. Nie ma też żadnych skrupułów, gdy prosto w oczy mówi córce, iż nigdy jej nie chciała. „Zawsze byłaś tak zapatrzona w swojego tatusia, że nie możesz znieść mojej radości” – rzuca, kiedy jej cudzołóstwo wychodzi na jaw. Wprawdzie jest okropna i zgorzkniała, a swym zachowaniem rani kochające osoby, ale Borzage kreśli ją zarazem jako kobietę cierpiącą, której nie udało się odnaleźć spokoju ducha u boku familii. Mniej wyrozumiałości ma reżyser do pani Piper, samotnej wdowy, która nie potrafi przeciąć pępowiny. „Najlepszą przyjaciółką mężczyzny jest jego matka”. „Wzorowa edukacja seksualna, jaką chłopiec może otrzymać, pochodzi od tej, która go urodziła”. To tylko część kwestii wypowiadanych przez mamusię Petera, rysowaną jako stereotypowa teściowa, która uważa, że umysł jej syna został zatruty przez narzeczoną. „Nigdy go nie zostawię!” – deklaruje w rozmowie z Williem. „I w tym właśnie tkwi szkopuł!” – ripostuje pan Taylor, który jest najprzyzwoitszym z bohaterów. Może i jako ubezpieczyciel zarabia mało, ale serce ma na dłoni. To w jego postawie Borzage upatruje nadziei w tym jakże zdegradowanym świecie. Zaiste wspaniałe kino, owszem, bolesne – z bólem tym korespondują utrzymane w posępnym tonie zdjęcia Jamesa Wonga Howe’a – ale też ukazujące światełko w tunelu (no i, jak na okres przedkodeksowy przystało, wypchane erotyzmem).
Pojutrze (1932)
After Tomorrow
FOX FILM CORPORATION ● Reżyseria: Frank Borzage ● Scenariusz: Sonya Levien ● Wykonawcy: Charles Farrell, Marian Nixon, Minna Gombell, William Collier Sr., Josephine Hull i William Pawley.
📅 13 marca 1932 roku ● 79 minut