Fryzjer z wyższych sfer
Ernst Lubitsch trafił do Hollywood w 1922 roku. Już wtedy był wielką gwiazdą niemieckiego przemysłu filmowego, w tamtym momencie najpotężniejszego w całej Europie – w Republice Weimarskiej zrealizował kilkadziesiąt tytułów, w tym między innymi „Oczy mumii Ma” (1918), „Madame DuBarry” (1919) oraz „Annę Boleyn” (1920). Za ocean płynął więc bogaty w talent, doświadczenie i renomę, a także wyposażony w opartą na wyrafinowaniu i upodobaniu do erotyzmu europejskość, która z czasem – zderzona z amerykańską pruderią – stała się jego znakiem rozpoznawczym, a on został określony specjalistą od pikantnych i luksusowych komedii o wyraźnie seksualnych podtekstach. Podpisał intratny kontrakt z Warner Bros. – to tam powstały filmy „Karuzela małżeńska” (1924) i „Wachlarz Lady Windermere” (1925). Potem, po krótkim epizodzie w MGM, gdzie zrobił obraz „Książę student” (1927), zaangażowała go wytwórnia Paramount Pictures, w której spędził większość swej jankeskiej kariery, nie tylko reżyserując, ale również stojąc – wprawdzie tylko przez rok (1935-1936) – na czele jednostki produkcyjnej.
Gdy w drugiej połowie lat dwudziestych hollywoodzcy giganci zmagali się z zamieszaniem, jakie wywołał przełom dźwiękowy, Lubitsch wydawał się niewzruszony, a wręcz zadowolony z potencjału tkwiącego w nowince technicznej. W 1929 roku stanął za kamerą swego pierwszego filmu mówionego, czyli „Parady miłości”, po której nastąpiła cała seria musicali, i to w chwili, gdy publiczność miała już gatunku po dziurki w nosie (siedem z dziesięciu dzieł wypuszczonych przezeń w latach 1929-1934 nosi znamiona kina muzycznego). Lubitsch wprowadził nową jakość do konwencji, bezpośrednio integrując śpiewane piosenki z fabułami.
Zadziałało. Włodarze Paramountu postanowili kuć żelazo, póki gorące, dając twórcy zielone światło na kolejny utwór wpisujący się w tę formułę. Tak oto w 1930 roku powstało „Monte Carlo” – nieco tylko lepsze od będącej ogromnym sukcesem „Parady miłości” – ściągające przed ekrany tłumy Amerykanów (kilka miesięcy wcześniej premierę miał „Król włóczęgów”, przy którym Lubitsch współpracował, lecz na próżno szukać jego nazwiska w czołówce; na liście płac widnieje za to Ludwig Berger). Napisany przez Ernesta Vajdę scenariusz oparty został na sztuce „Die blaue Küste” Hansa Müllera, którą wzbogacono o pewne motywy z powieści „Monsieur Beaucaire” Bootha Tarkingtona, kilkakrotnie adaptowanej na potrzeby różnych mediów.
Hrabina Helene Mara (Jeanette MacDonald; większość czasu w negliżu) jest zaręczona z księciem Ottonem Von Liebenheimem (Claud Allister), ale już po raz trzeci zostawia go przed ołtarzem (nic dziwnego, że związek nie ma przyszłości, skoro on jest zakamuflowanym gejem). Mając na sobie nie więcej niż jedwabną bieliznę i płaszcz z szynszyli, wsiada do pociągu do Monte Carlo, stolicy hazardu i placu zabaw dla burżuazji. Tam udaje się do kasyna, by nieco odbić się od dna. Wpada w oko hrabiemu nazwiskiem Rudolph Farriere (Jack Buchanan), który przynosi jej pecha – kobieta przegrywa wszystko i odrzuca starania mężczyzny. Ten zaś, chcąc się do niej za wszelką cenę zbliżyć, udaje fryzjera. Jakimś cudem zostaje zatrudniony. Młodzi zakochują się w sobie, ale cóż z tego – nie mogą być razem, ponieważ on jest człowiekiem pospolitym, a ona szlachcianką. Wypad do opery, której libretto przypomina jej własne życie, sprawia, że dziewczyna otwiera oczy. Jak dobrze, że Rudolph pochodzi jednak z wyższych sfer. Będzie ślub!
Brakuje tu Maurice’a Chevaliera, który partnerował MacDonald w „Paradzie miłości”. Buchanan, brytyjski aktor sceniczny, nie ma w sobie tego czaru, co Francuz. Nazywana słowikiem ekranu MacDonald robi więc, co może, by podnieść jakość „Monte Carlo”, łącznie z symulowaniem orgazmu w scenie, w której fryzjer Rudy masuje jej głowę (może i hrabia nie potrafi operować nożyczkami, ale doskonale wie, jak sprawić, by dziewczyna zrzuciła z siebie kolejną warstwę odzieży; komedia przedkodeksowa, ot co!), oraz wykonaniem swego najbardziej znanego hitu, a mianowicie „Beyond the Blue Horizon” (jej śpiewowi towarzyszą dźwięki wydawane przez lokomotywę oraz włączający się w utwór farmerzy pracujący na polu mijanym przez pociąg). Ten poruszający kwestie klasowe film skrzy się od nieprzyzwoitego dowcipu (gag z zamkniętymi na klucz drzwiami – po to, by bohaterkę nie kusiła chęć przespania się z adoratorem – jest wspaniały), wypada ciekawiej od „Parady miłości”, ale to wciąż jeszcze nie szczyt możliwości Lubitscha.
Monte Carlo (1930)
Monte Carlo
PARAMOUNT PICTURES ● Reżyseria: Ernst Lubitsch ● Scenariusz: Ernest Vajda ● Wykonawcy: Jeanette MacDonald, Jack Buchanan, Claud Allister i ZaSu Pitts.
📅 4 września 1930 roku ● 71 minut