Kowboje i burżuje

Joan Crawford, podpisawszy w 1925 roku intratny kontrakt z wytwórnią MGM, a następnie wystąpiwszy w kilkunastu filmach niemych, powoli wyrastała na jedną z największych gwiazd w historii nie tylko wytwórni, ale i całego Hollywood. Aktorka nie miała najmniejszego problemu z transformacją techniczną. W kinie dźwiękowym – przynajmniej na początku – kontynuowała ścieżkę zapoczątkowaną w poprzedniej epoce, grając zwykle tak zwane flapper girls, czyli kobiety wyzwolone, zarówno w sensie dosłownym (pozostające pannami), jak i przenośnym (oswobodzone z kajdan konwenansów). W taką rolę, choć nieco przewrotnie, wciela się także w filmie „Księżyc nad Montaną” (1930)1 w reżyserii Malcolma St. Claira, w latach czterdziestych pomyślnie realizującego komedie duetu Laurel-Hardy dla kompanii 20th Century Fox.

Joan (Crawford), wyrafinowana pannica ze Wschodu, ucieka z pociągu należącego do jej bogatego ojca, mając nadzieję, że uda jej się złapać ekspres w odwrotnym kierunku, prosto do Nowego Jorku. Zamiast tego, trafia na farmę, gdzie poznaje kowboja imieniem Larry (Johnny Mack Brown). Tych dwoje są jak ogień i woda. On jawi się jako stereotypowy prostak ze Środkowego Zachodu (mówi z akcentem tak twardym, że wręcz zakrawa to na szyderstwo). W gruncie rzeczy jest dobrym chłopakiem, jakże różnym od nadzianej śmietanki towarzyskiej znad Atlantyku. Ona z kolei jest temperamentna, pewna siebie, zalotna, rozkoszująca się w dobrej zabawie i za nic mająca sobie utarte schematy. Coś sprawia, że zakochują się w sobie i nawet biorą ślub. Sielanka nie trwa jednak zbyt długo – pojawienie się mieszczuchów, wśród których jest także Jeff (Ricardo Cortez), cichy adorator Joan, sprawia, że bohaterowie oddalają się od siebie.

W tym niesłychanie odważnym filmie reżyser niejednokrotnie przekracza cienką granicę, doprowadzając do nietypowego i samego w sobie kontrowersyjnego spotkania wciąż jeszcze szumiącej w głowach twórców i widowni dekady jazzu z konserwatywną Ameryką oraz mitem o Dzikim Zachodzie. Ucieleśnienie ery charlestona zastawia tu sidła na śpiewającego kowboja, który – choć wie, że się różnią, a ich potencjalny związek to niemający szans na przetrwanie mezalians – wpada w nie, by tak rzec, po uszy. Pewnie wcześniej przez myśl mu nie przeszło, że jeszcze przed ślubem spać będzie z kobietą w jednym łóżku – może nie ściśle, bo chodzi o posłanie pod gołym niebem – i to z kokietką, która, jakby jeszcze było tego mało, chce, by ten się do niej zbliżył i ją ogrzał. Choć późniejsza noc poślubna zostaje tu przerwana wymownym zaciemnieniem, to gdyby to od niej zależało, niewykluczone, iż poszliby na całość. Przedstawicielka socjety nie ma żadnych zahamowań. To raczej kowboje są tu pruderyjni i kulturalni, na ile tylko to możliwe (gdy któryś z nich rzuca jakąś seksistowską uwagę, inny strofuje go następującymi słowami: „Możesz sobie myśleć takie rzeczy, ale nigdy nie mów ich na głos!”). Nic dziwnego, że ojciec Joan jest zachwycony, widząc, że jego córka nie jest jednak na wskroś zepsuta, wybierając na męża chłopaka cnotliwego i pracowitego.

Mimo iż do 1934 roku Kodeks Produkcyjny działał raczej wyrywkowo, cenzura czuwała nad tym filmem, wycinając to i owo na etapie postprodukcji. Każdy kieliszek alkoholu – kraj był wszak wówczas pod kuratelą prohibicji – musiał zniknąć. Reżyser znalazł jednak sposób na to, by klarownie zasygnalizować publiczności nieodpowiednie i rozwiązłe zachowanie stęsknionej za imprezami do białego rana oraz podatnej na wpływ dawnych, zdeprawowanych znajomych bohaterki. Dziewczyna wraca do domu o świcie z komunikującą wszystko czkawką (motyw wielokrotnie wykorzystywany później w celu przechytrzenia urzędników biura Josepha Breena). Pal licho wyskokowe trunki! Może i nie widać, jak Joan się upija, ale jej flirty z innym facetem eksponowane są wyraźnie. Widzi to również Larry, który postanawia usunąć się w cień („Starałem się polubić tę zgraję, ale nie sięgają mi do pięt, tak daleko im do przyzwoitości” – stwierdza może nieco zbyt egotycznie, ale nie ma w tym najmniejszego choćby fałszu).

Film St. Claira to krytyka amerykańskiej burżuazji, która doprowadziła do wybuchu kryzysu ekonomicznego, ale czy reżyser nie jest aby ironistą, twierdząc, że ratunku należy szukać w dawnych wartościach, jednocześnie robiąc wszystko, by przemycić jak najwięcej pieprznych momentów?

Księżyc nad Montaną (1930)1

Montana Moon

MGM ● Reżyseria: Malcolm St. Clair ● Scenariusz: Sylvia Thalberg i Frank Butler ● Wykonawcy: Joan Crawford, Johnny Mack Brown, Ricardo Cortez, Lloyd Ingraham i Dorothy Sebastian.

📅 20 marca 1930 roku ● 89 minut

1 Polski tytuł nadany przeze mnie na potrzeby niniejszego cyklu.