Zaszczuty
Wróciwszy z frontu Wielkiej Wojny, odznaczony medalami za odwagę James Allen (znakomity Paul Muni) odrzuca propozycję objęcia stanowiska w fabryce obuwia, w której niegdyś pracował, i wyrusza w kraj, by znaleźć robotę w charakterze inżyniera. Nie mogąc zagrzać miejsca w żadnej firmie, przymiera głodem i błąka się po Głębokim Południu, gdzie zostaje uwikłany w zbrodnię, której nie popełnił, za co na dziesięć lat trafia do kolonii karnej. Nici z życia, jakiego pragnął. Skuty łańcuchami i nieludzko traktowany przez sadystycznych strażników James zasuwa od świtu do zmierzchu w kamieniołomach, rozmyślając o tym, jak się wydostać z tego istnego przedpiekla.
Gdy udaje mu się zbiec, kieruje swe kroki do Chicago. W Wietrznym Mieście staje na nogi i zaczyna pokonywać kolejne szczeble na drabinie zawodowej, aż wreszcie obejmuje naczelną posadę w prężnie działającym przedsiębiorstwie budowlanym. W międzyczasie poślubia Marie (Glenda Farrell), która, znając jego prawdziwą tożsamość, zmusza go szantażem do małżeństwa. Kiedy James, zakochawszy się w Helen (Helen Vinson), żąda od żony rozwodu, Marie kapuje nań policji. Zasłużony dla lokalnej społeczności Allen, zwodzony wizją rychłej amnestii, oddaje się w ręce Temidy i na powrót daje się zamknąć w więzieniu. Ułaskawienie nie nadchodzi. Odarty ze złudzeń James ponownie ucieka z kryminału, lecz tym razem odpuszcza sobie szlachetne plany i wkracza na ścieżkę bezprawia.
Minęło raptem kilka tygodni od dnia, w którym Mervyn LeRoy, czołowy twórca na usługach Warner Bros., wypuścił „Trzy jedną zapałką” (1932), a już do kin wszedł jego kolejny film, czyli „Jestem zbiegiem” (1932), małe arcydzieło bodaj tak samo chętnie oglądane zarówno w latach trzydziestych, jak i współcześnie, pod względem popularności ustępujące być może tylko wyreżyserowanemu przezeń „Małemu Cezarowi” (1931). Utwór, osnuty na autobiograficznej książce Roberta Elliotta Burnsa, który – ukradłszy 5 dolarów i 29 centów gdzieś w Georgii (choć nazwa stanu nigdy nie pada z ekranu, nie obyło się bez pozwów wymierzonych przez jego władze przeciwko wytwórni) – faktycznie przeszedł gehennę, ujawnił oparte na okrucieństwie i niesprawiedliwości warunki panujące w amerykańskich zakładach penitencjarnych. Przy „Jestem zbiegiem” „Szary dom” (1930) George’a W. Hilla, uchodzący wszak za prekursora konwencji, wypada – mówiąc oględnie – mizernie, i to pomimo tego, że to wciąż udany obraz.
Rzucone przez LeRoya oskarżenie – zaakceptowane, rzecz jasna, przez Warnerów, którzy coraz śmielej poczynali sobie, jeśli idzie o kino zaangażowane, mające na względzie, przynajmniej w teorii, dole i niedole zwykłego człowieka – padło na podatny grunt. Tłumnie uczestnicząca w pokazach widownia, świadoma skądinąd ułomności systemu, przejrzała na oczy, sprzeciwiając się bestialstwu uprawianemu za murami kryminałów w Stanach Zjednoczonych (warto dodać, że całość nie powstała bynajmniej w próżni – ledwie miesiąc wcześniej studio RKO pochyliło się nad problemem, prezentując „Drogę do piekła” Rowlanda Browna z 1932 roku). Wprawdzie w niektórych regionach Pasa Biblijnego jeszcze w połowie lat pięćdziesiątych funkcjonowały tak zwane chain gangs, czyli grupy osadzonych zakutych w okowy i przymuszanych do katorżniczej harówy przy, ot, choćby, budowie dróg czy kładzeniu torów, ale większość hrabstw porzuciła tę praktykę w epoce brudnej dekady (gdy zatem w 1958 roku odbyła się premiera „Ucieczki w kajdanach” Stanleya Kramera, pamięć o tego typu obozach pracy była wciąż żywa).
Sęk w tym, że „Jestem zbiegiem” nie tylko wywlókł na światło dzienne naganne realia, jakimi rządziły się jankeskie więzienia, ale też dowiódł tego, że resocjalizacja w USA zwyczajnie nie działała. Wszak zdemobilizowany James ląduje za kratami, niczego nie przeskrobawszy. Jest niewinnym mężczyzną. To odsiadka czyni zeń przestępcę. Jakże wymowny i dotkliwy zarazem jest finał filmu LeRoya, w którym główny bohater spotyka się z ukochaną Helen, a zapytany przez nią, z czego żyje, odpowiada: „Kradnę”. W tym ostatnim słowie, wypowiadanym w chwili, gdy Allen pogrąża się w mroku, wyraża się potworny ból.
Niemniej jednak nie byłoby sukcesu tego filmu, doskonale zrealizowanego, zwłaszcza w trzymającej w napięciu sekwencji ucieczki, oraz nominowanego do Oscara w głównej kategorii (rozgromiła go „Kawalkada” Franka Lloyda z 1933 roku), gdyby nie odtwórca roli protagonisty, notabene również dostrzeżony przez Akademię (on przegrał z kolei z Charlesem Laughtonem, docenionym za występ w „Prywatnym życiu Henryka VIII” Alexandra Kordy z 1933 roku). Muni, wtedy świeżo po „Człowieku z blizną” (reż. Howard Hawks, 1932), stworzył w „Jestem zbiegiem” kreację olśniewającą, uchwytując przemianę z poczciwca z głową pełną ideałów w zaszczute zwierzę. Jego James nie ma tyle szczęścia, co na przykład panowie z „Eskadry straceńców” (reż. George Archainbaud, 1932), którzy tułaczkę po Ameryce kończą w Fabryce Snów. On może co najwyżej pomarzyć o takim epilogu. Na razie, pozbawiony godności, poniżony i skundlony, musi kontynuować wędrówkę, sięgając po cudze. Oto wolny obywatel, wrobiony, zdradzony i zostawiony na pastwę losu.
Jestem zbiegiem (1932)
I Am a Fugitive from a Chain Gang
WARNER BROS. ● Reżyseria: Mervyn LeRoy ● Scenariusz: Howard J. Green i Brown Holmes ● Wykonawcy: Paul Muni, Glenda Farrell, Helen Vinson, Noel Francis, Preston Foster, Allen Jenkins, Berton Churchill, Edward Ellis, David Landau, Hale Hamilton, Sally Blane i Louise Carter.
📅 19 listopada 1932 roku ● 93 minuty