Powrót do średniowiecza
W 1889 roku Mark Twain – amerykański prozaik i humorysta, autor popularnych książek o przygodach Toma Sawyera i Huckleberry’ego Finna – napisał powieść pod tytułem „Jankes na dworze króla Artura” (w Polsce wydaną po raz pierwszy tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej). Historią mężczyzny żyjącego pod koniec XIX wieku gdzieś w stanie Connecticut, który na skutek wypadku przenosi się do średniowiecznego zamku Camelot, kino – i nie tylko ono, bo również broadwayowski teatr – zainteresowało się już w epoce niemej. W 1921 roku utwór – na zlecenie Williama Foxa – zaadaptował Emmett J. Flynn, czyniąc z filmu jedną z najwcześniejszych opowieści o podróżach w czasie (według niektórych źródeł to właśnie tę wersję obejrzał Tom, brat aktorki Katharine Hepburn, zanim popełnił samobójstwo przez powieszenie). Dziesięć lat później wytwórnia Fox Film Corporation ponownie sięgnęła po tę anegdotę. Za kamerą fonicznego „Jankesa na dworze króla Artura” (1931) stanął David Butler, zaś przed nią – Will Rogers, urodzony w 1879 roku ukochany syn Oklahomy, kowboj, komik, sowicie opłacany gwiazdor wodewilu i ruchomych obrazów oraz komentator życia społeczno-politycznego, w którego żyłach płynęła krew Indian Czirokezów.
Wczesne lata trzydzieste. Hank Martin (Rogers), konferansjer radiowy i sprzedawca tranzystorów z „największego z najmniejszych miasteczek w Connecticut”, udaje się do tajemniczej posiadłości na wzgórzu (będącej być może jedną z inspiracji dla podobnej, również utrzymanej w gotyckim stylu budowli z „Edwarda Nożycorękiego” Tima Burtona z 1990 roku), by wymienić baterię w odbiorniku. Na zewnątrz szaleje burza, której towarzyszą silny wicher i potężne grzmoty; w środku zaś panuje atmosfera cokolwiek osobliwa. Hank, prowadzony przez milczącego lokaja, wpada na coraz to bardziej obłąkanych lokatorów domostwa, na czele z głową rodziny, szalonym naukowcem (William Farnum), który wierzy, że „każdy wydany niegdyś dźwięk wciąż wibruje gdzieś w eterze”. Z tego też powodu uważnie nasłuchuje wszystkiego, co wydobywa się z głośnika. Raptem dochodzi do wypadku, w wyniku którego Hank traci przytomność.
Gdy ją odzyskuje, orientuje się, iż przeniósł się w czasie do głębokich wieków średnich. W Anglii Roku Pańskiego 528, a więc za panowania króla Artura (tenże sam Farnum), zostaje schwytany przez rycerza (najpewniej Okrągłego Stołu) i skazany na śmierć przez spalenie na stosie. Wyciągnąwszy zza pazuchy notesik z ważnymi datami (jakże wygodne rozwiązanie!), ogłasza władcy, że rzuci jankeską klątwę, jeśli ten go nie uwolni. Tak się składa, że akurat tego dnia ma dojść do całkowitego zaćmienia słońca (wspaniale praktyczny kalendarzyk, nie ma co!), którym on – jak na demona czy też czarnoksiężnika przystało – może zarządzać. Gdy krainę okrywa mrok, Artur każe wyzwolić więźnia, czyni zeń swego doradcę, którego mianuje sir Bossem (!), i odsuwa od siebie Merlina (Brandon Hurst). Hank, świadom, iż jest w istocie najmądrzejszą osobą na całej planecie, przekształca królestwo w industrialną Amerykę – oto pojawiają się telefony łączące kluczowe grody, fabryki, których nie powstydziłby się sam Henry Ford, zaś na turniejach kawalerów sprzedawane są hot dogi. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że niejaka Morgana Le Fay (Myrna Loy), siostra króla roszcząca sobie prawa do połowy tamtejszych ziem, porywa księżniczkę Alisande (Maureen O’Sullivan). Czy to, co spotyka Hanka z Connecticut, jest snem?
Film Butlera to nietypowe kino czerpiące z bogatych legend arturiańskich. Komedia co się zowie. Całkiem zresztą udana (może z wyjątkiem żartów o Ku Klux Klanie i Benito Mussolinim), prekursorska wobec dużo późniejszego francuskiego hitu pod tytułem „Goście, goście” (reż. Jean-Marie Poiré, 1993) oraz jego kontynuacji. Kosztujący bez mała 750 tysięcy dolarów utwór, który okazał się sukcesem zarówno kasowym, jak i krytycznym, to z jednej strony satyra na feudalizm oraz zapędy monarchistyczne (w domyśle: totalitarne), z drugiej zaś – celebracja wartości demokratycznych oraz tak zwanego amerykańskiego stylu życia, jakże doskonale łączącego się z kapitalizmem oraz dobrodziejstwami rewolucji przemysłowej, nawet w dobie Wielkiego Kryzysu („Tam skąd pochodzę, trzeba znać kilka magicznych sztuczek, aby przetrwać” – mówi Hank, by chwilę później wyczarować największy z cudów, a mianowicie reklamę). Protagonista – niczym Statua Wolności trzymająca pochodnię – przynosi oświecenie tkwiącym w ciemności. Modernizuje rzeczywistość, poprawiając jakość egzystencji (czyżby zatem stanowił zapowiedź Franklina Delano Roosevelta i suflowanego przezeń Nowego Ładu?). Owszem, w „Jankesie na dworze króla Artura” znalazłaby się przestrzeń na wbijanie ostrzejszych szpil – jak choćby atak na instytucję Kościoła Katolickiego, obecny w książce Twaina – ale twórcy wolą skupić się na wykorzystaniu ekranowej persony Rogersa, którego stoicyzm jest nie do podrobienia (któż wyciągnąłby zapalniczkę z kieszeni, czekając akurat na śmierć w płomieniach?), zaś wiara w amerykańską demokrację – godna podziwu (wydawać by się mogło, iż cała ta hucpa jest mu nie na rękę nie z tego względu, że przeniósł się w czasie, ale przez to, że tam, gdzie wylądował, ludziom brakuje szacunku dla ukonstytuowanego przez ojców założycieli prawa).
Jankes na dworze króla Artura (1931)
A Connecticut Yankee
FOX FILM CORPORATION ● Reżyseria: David Butler ● Scenariusz: William Conselman, Owen Davis i Jack Moffitt ● Wykonawcy: Will Rogers, William Farnum, Frank Albertson, Maureen O’Sullivan, Brandon Hurst, Myrna Loy i Mitchell Harris.
📅 5 kwietnia 1931 roku ● 95 minut