Jak zdobyto Dziki Zachód
Fabuła „Drogi olbrzymów” (1930) w reżyserii Raoula Walsha nie należy do najbardziej wysublimowanych i w zasadzie nie mówi nic ponad to, co zdążyła powiedzieć już choćby niema „Karawana” (reż. James Cruze, 1923). Oto Breck Coleman (John Wayne), traper o romantycznym usposobieniu i poetyckim zacięciu (wystarczy posłuchać, jak rozprawia o wpływie księżyca), podejmuje się nie lada wyzwania – chce przeprawić setki podróżujących krytymi wozami osób wraz z całym ich dobytkiem (łącznie ze zwierzyną) znad rzeki Missisipi aż do wybrzeży Pacyfiku. Trasa wiedzie dopiero co wyznaczonym szlakiem oregońskim (w pełni dostępny od 1843 roku; z dialogów wynika, że na amerykańskiej fladze widnieje dwadzieścia sześć gwiazd – oznacza to, że akcja toczy się przed 4 lipca 1845 roku, kiedy do Unii przyjęto Florydę). Choć to prawie 4 tysiące kilometrów pieszej wędrówki, tym, którzy czegoś bardzo pragną, takie odległości są niestraszne. Po drodze przyszli osadnicy spotykają liczne przeciwności – dotkliwe susze, ulewne deszcze, zamiecie śnieżne – ale determinacja prowadzi tych dzielnych białych ludzi naprzód, niczym pielgrzymów, którzy niegdyś pokonali wzburzone wody Atlantyku. Coleman, korzystając z okazji, poszukuje morderców swego druha, oraz zakochuje się w Ruth Cameron (Marguerite Churchill).
Walshowi oraz produkującemu „Drogę olbrzymów” Fox Film Corporation nigdy nie chodziło wyłącznie o treść, choć już plansza otwierająca sugeruje, że to film o pionierach i im dedykowany. Historia zmierzających na mityczny Zachód imigrantów była pretekstem do stworzenia pierwszej amerykańskiej epopei z prawdziwego zdarzenia, bo zrealizowanej w rozwijanym od 1927 roku systemie szerokoekranowym o nazwie Grandeur, wykorzystującym 70-milimetrową taśmę oraz gwarantującym panoramiczny obraz o proporcjach 2:1 (typowy format w owym czasie to 1,33:1). Na projekt wydano niemal 2 miliony dolarów – zarówno na samo wykonanie, jak i na zakrojoną na wielką skalę promocję – ale zainwestowane środki nie zwróciły się w takim stopniu, jak tego oczekiwano. To, że ten kosztowny film nie przyniósł odpowiednich zysków, wynikało przede wszystkim z faktu, iż kiniarze nie dysponowali aparaturą mogącą wyświetlać go w technice Grandeur – tylko dwa miejsca w USA miały tę możliwość – a nikt przy zdrowych zmysłach nie zamierzał inwestować w czasie Wielkiego Kryzysu w tak drogą fanaberię, skoro nawet dźwięk – tak na poziomie rejestracji, jak i odtwarzania w trakcie projekcji – wciąż był w powijakach. „Droga olbrzymów” podzieliła więc losy westernu „Billy Kid” (reż. King Vidor, 1930), także utrwalonego na szerokim ekranie.
Niepowodzenie finansowe przyczyniło się również do tego, że niejaki John Wayne, który gra tu główną rolę, przez niemal całą dekadę, bo aż do „Dyliżansu” Johna Forda z 1939 roku, był angażowany wyłącznie do niskobudżetowych utworów produkowanych przez wytwórnie z tak zwanego Poverty Row. Walsh najpierw zaoferował partię Colemana Gary’emu Cooperowi, lecz ten nie mógł jej zaakceptować. Wybór padł więc na nikomu nieznanego i mającego dwadzieścia trzy lata Wayne’a, zarekomendowanego ponoć przez wspomnianego już Forda (to on miał zresztą stanąć za kamerą rzeczonego eposu). Nieopierzony młodzian przyznał się przed Walshem, że nie ma za grosz doświadczenia, na co reżyser odparł, by po prostu dobrze wyglądał na koniu. To akurat Wayne w owym czasie potrafił.
Urodzony w 1887 roku Walsh, który karierę rozpoczynał jako asystent Davida Warka Griffitha, potem stworzył między innymi „Złodzieja z Bagdadu” (1924), a następnie musiał zrezygnować z realizacji pierwszego dźwiękowego westernu – mowa o filmie „W starej Arizonie” (1928), podpisanym ostatecznie przez Irvinga Cummingsa – gdy na skutek wypadku samochodowego stracił prawe oko, zrobił gigantyczne kino (ironia losu, czyż nie?). „Droga olbrzymów” – jak sam tytuł sugeruje – jest wielka na poziomie estetycznym i wizualnym. Setki statystów, tysiące zwierząt i rekwizytów. Panoramiczny obraz doskonale oddaje ogrom rozległych i otwartych przestrzeni pogranicza, a sekwencje kadrowane w planach totalnych – między innymi ujęcia karawany poruszającej się w kierunku obiektywu i zewsząd otoczonej unoszącym się pyłem – zapierają dech w piersiach. Szkoda więc, że tempo tego dzieła jest tak ślimacze (potrzeba aż pół godziny, by zakończył się prolog, a bohaterowie wyruszyli wreszcie w drogę). Tym większy żal, że rdzenni mieszkańcy Ameryki są tu potraktowani – w przeciwieństwie do „Milczącego wroga” (reż. H. P. Carver, 1930) – bardzo protekcjonalnie, wręcz jak dzikusy, a nie żadni przyjaciele.
Droga olbrzymów (1930)
The Big Trail
FOX FILM CORPORATION ● Reżyseria: Raoul Walsh ● Scenariusz: Hal G. Evarts ● Wykonawcy: John Wayne, Marguerite Churchill, Tully Marshall, Tyrone Power Sr., Ian Keith i El Brendel.
📅 1 listopada 1930 roku ● 122 minuty (wersja 70 mm) lub 108 minut (wersja 35 mm)