Krew to życie

Zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych filmowe horrory wyrosły z tradycji literatury grozy. Tak było choćby w przypadku niemego klasyka „Nosferatu – symfonia grozy” (1922) Friedricha Wilhelma Murnaua, na tyle bezczelnej – bo nielegalnej! – ekranizacji wydanej w 1897 roku powieści Brama Stokera, że wdowa po pisarzu pozwała twórców obrazu o plagiat. Jako że proces wygrała, a sąd nakazał zniszczenie wszystkich kopii dzieła (na szczęście dla historii kina część z nich ocalała), Carl Laemmle Junior, szef wytwórni Universal Pictures, zanim zlecił Todowi Browningowi realizację „Draculi” (1931), nie chcąc kusić losu, zadbał o to, by tym razem papiery się zgadzały. Kosztowało go to bez mała 40 tysięcy dolarów, ale dzięki tej kwocie – w której zawierały się prawa i do rzeczonej książki, i do jej teatralnej adaptacji autorstwa Hamiltona Deane’a i Johna L. Balderstona (z 1924 roku, na Broadwayu wystawionej trzy lata później) – zdobył monopol na eksploatowanie postaci transylwańskiego arystokraty. Tytułową rolę w filmie miał zagrać Lon Chaney, uprzednio przez Browninga reżyserowany dziesięciokrotnie (między innymi w słynnym „Demonie cyrku” z 1927 roku), ale jego nagła śmierć pokrzyżowała twórcom plany. Wybór padł na Belę Lugosiego, który wcielał się w krwiopijczego dżentelmena na scenicznych deskach. Zdaje się, że to właśnie ta interpretacja sprawiła, iż utwór odniósł tak niebywały sukces, a aktora wywindowała do panteonu ikon popkultury, co stało się zarazem jego błogosławieństwem, jak i – nomen omen – przekleństwem.

Noc Walpurgii. Agent nieruchomości Renfield (Dwight Frye) przyjeżdża do otoczonego Karpatami Siedmiogrodu. Zignorowawszy ostrzeżenia lokalnej społeczności, zmierza na spotkanie z mieszkającym w oplecionym pajęczynami zamczysku hrabią Draculą (Lugosi), zainteresowanym nabyciem podlondyńskiej posiadłości. Gospodarz jest wampirem. Hipnotyzuje gościa i czyni zeń swego sługę. Razem – szkunerem, którego załogę wielmoża wybija ostatecznie w pień – wyprawiają się do Anglii. Na miejscu Dracula poznaje doktora Sewarda (Herbert Bunston), dyrektora kliniki psychiatrycznej. Ten przedstawia mu swą córkę Minę (Helen Chandler), jej narzeczonego Johna (David Manners) oraz przyjaciółkę imieniem Lucy (Frances Dade). Z tej ostatniej bestia wysysa krew, zmieniając ją w wampirzycę, po czym skupia się na Minie. Gdy stan zdrowia panienki się pogarsza, jej ojciec wzywa na ratunek profesora Van Helsinga (Edward Van Sloan), który wnet rozpoznaje w Draculi upiora. Wprawdzie jest naukowcem, ale wierzy w siły nadnaturalne, w związku z czym podejmuje – to, zdaje się, dobre słowo, bo krzyży jest na poziomie mise-en-scène co niemiara – krucjatę przeciwko przybyszowi z Transylwanii, byle tylko uchronić Minę przed przekształceniem w strzygę. Wbiwszy drewniany kołek w serce Draculi, zabija go raz na zawsze i uwalnia kobietę spod jego jarzma.

Browning, największe triumfy odnoszący w latach dwudziestych, wprost idealnie nadawał się do realizacji materiału. Doświadczonemu na polu kina niemego i onieśmielonemu przez wprowadzenie dźwięku reżyserowi – mimo iż jego film nie jest dziś tak straszny jak w dniu premiery, a niektóre aspekty, łącznie z dość banalnym finałem, owszem, wywołują dreszcze, ale niekoniecznie lęku – udaje się tu bowiem połączyć stare z nowym (było to możliwe również dzięki temu, że ówczesna publiczność wciąż doskonale znała kody sprzed transformacji technicznej). Główny bohater zatem, któremu daleko skądinąd do odrażającego oblicza grafa Orloka (Max Schreck) z iteracji Murnaua, w znacznej mierze milczy, co tylko wzmacnia jego potęgę i ponadludzką zdolność do kontrolowania żywych stworzeń. Dracula odzywa się rzadko, a jego poetycki głos (okraszony obcym, węgierskim akcentem Lugosiego) – zwłaszcza w pierwszej części – tylko ugruntowuje zbudowany przezeń autorytet. Ruchliwa, niemal unosząca się w powietrzu kamera, prowadzona przez mistrza ekspresjonizmu Karla Freunda, intensyfikuje atmosferę niesamowitości, podobnie zresztą jak doskonałe efekty akustyczne (specjalistą od nich był sam Jack Foley, od nazwiska którego pochodzi termin określający sztukę imitowania dźwięków): skrzypienie drzwi i trumien, niepokojące kroki i trzaski, przeraźliwe wycie oraz mocne podmuchy wichru.

Ta formuła ulega niestety zmianie wraz z przeniesieniem akcji do Londynu (druga część to pozbawiona audiowizualnych fajerwerków perwersyjna opowieść salonowa). Tam Dracula, grasujący po mieście niczym Kuba Rozpruwacz, przypomina raczej wiedzionego niepohamowaną chucią drapieżcę we fraku i z cylindrem na głowie, istotę rozpasaną i pewną siebie. U Browninga figura wampira – „stworzenia żyjącego po własnej śmierci, karmiącego się krwią żywych, by nie skonać” – utożsamiana jest z seksualną żądzą. Jeszcze lepiej wyraża to hiszpańskojęzyczna wersja tego filmu – w reżyserii George’a Melforda i z Carlosem Villaríasem w tytułowej roli – po nocach kręcona w halach Universalu, dokładnie na tych samych planach zdjęciowych. „Następnego ranka byłam tak słaba, jakbym straciła dziewictwo” – mówi bohaterka, relacjonując swój stan Van Helsingowi (tak eksplicytne wyrażenie nie przeszłoby w USA, nawet w erze przedkodeksowej). Znamienny jest fakt, iż do ugryzień (w domyśle: seksu, a właściwie gwałtów) zawsze dochodzi tu poza kadrem. Czyżby więc klechda o niemożliwym do zaspokojenia męskim popędzie była tą anegdotą, która będące w finansowych tarapatach studio wyciągnęła z dołka i ukierunkowała je na kino skupione wokół monstrów?

Plakat filmu "Dracula" (reż. Tod Browning, 1931)

Dracula (1931)

Dracula

UNIVERSAL PICTURES ● Reżyseria: Tod Browning ● Scenariusz: Garrett Fort ● Wykonawcy: Bela Lugosi, David Manners, Helen Chandler, Dwight Frye, Frances Dade, Herbert Bunston i Edward Van Sloan.

📅 14 lutego 1931 roku ● 75 minut