Dżentelmen włamywacz
Arsène Lupin – fikcyjna postać stworzona przez Maurice’a Leblanca – zadebiutował w 1905 roku w opowiadaniu wydanym na łamach francuskiego magazynu „Je sais tout”. Znawca sztuki, bon vivant i łamacz niewieścich serc, a przy okazji – honorowy przestępca i dystyngowany złodziej okradający wyłącznie krezusów, którzy dorobili się na krzywdzie innych. Działający pod dachami Paryża i grający na nosie stróżom prawa Robin Hood okresu belle époque. Z cylindrem, monoklem, płaszczem i laską. Jego perypetie były tak popularne – i nad Sekwaną, i w pozostałych częściach globu – że ukazywały się aż do śmierci autora w 1941 roku.
Dekadę młodszy od kinematografu heros był wręcz predestynowany do tego, by zagościć na srebrnym ekranie. I faktycznie zagościł, w erze niemej nawet kilkakrotnie. Utwory te, zwykle średniometrażowe, powstawały nie tylko po obu stronach Atlantyku, ale także w dalekiej Japonii. Sęk w tym, że nie były to bynajmniej przedsięwzięcia prestiżowe (być może dlatego gros z nich uchodzi współcześnie za zaginione). Coś jednak drgnęło wraz z nadejściem dźwięku. Transformacja techniczna pozwoliła wydobyć z bohatera – po mistrzowsku operującego wszak słowem – jeszcze więcej uroku, zaś szlak przetarł mu film „Raffles” (reż. George Fitzmaurice, 1930), historia innego galanta, rabusia charakteryzującego się nienagannymi manierami (fakt, że wcielił się weń Ronald Colman, mówi w zasadzie wszystko), stworzonego w 1898 roku przez E. W. Hornunga, szwagra Arthura Conan Doyle’a. I tak oto nadszedł „Arsène Lupin” (1932) Jacka Conwaya, do dziś postrzegany jako najbardziej znana w Stanach Zjednoczonych wersja przygód wykreowanej we Francji persony (obraz oparto na kanwie sztuki z 1909 roku autorstwa Leblanca i Francisa de Croisseta).
Posiadłość milionera Gourney-Martina (Tully Marshall) zostaje napadnięta. Ściągnięty tam oddział policji pod zwierzchnictwem komisarza Guercharda (Lionel Barrymore) znajduje skrępowanego sznurem człowieka. Mężczyzna – przedstawiający się jako książę Charmerace (John Barrymore, który skądinąd w 1917 roku u George’a Irvinga zagrał Rafflesa) – informuje, że go zaatakowano. Guerchard uważa tymczasem, że to poszukiwany przezeń Arsène Lupin. Na nieszczęście śledczego tożsamość arystokraty potwierdza sam Gourney-Martin, który nie omieszka dodać, że z posesji nic nie zginęło, gdyż wszelkie kosztowności przechowuje w swym wiejskim majątku. Nie trzeba długo czekać, aż Lupin kradnie klejnoty bogacza, i to strzeżone przez samego Guercharda. Jakby tego było mało, Arsène ograbia Luwr z portretu Mona Lisy (nawiązanie do głośnego i – co ważne – udanego skoku na obraz Leonarda da Vinci, do którego doszło latem 1911 roku), uprzednio informując komendę o swoich planach. Na nic się zdaje wdrożony przez Guercharda plan, by oko na jaśnie pana miała Sonia (Karen Morley). Kryminalistka zakochuje się – z wzajemnością – w jegomościu, który zaiste okazuje się Lupinem.
Przez prawie półtorej godziny Conway pogrywa sobie z widzem, nie zdradzając, kto jest tytułowym bohaterem. Bo choć oczywiste wydaje się, że to Charmerace, reżyser umyślnie myli tropy, wprost wskazując palcem Guercharda (nie dość, że to do niego należy odcisk buta pozostawiony na miejscu zbrodni, to jeszcze Lupina rozpoznają w nim komornicy nasłani na księcia). Już Mordaunt Hall, słynny krytyk „New York Timesa”, zwracał na to uwagę w recenzji opublikowanej tuż po premierze filmu.
Tę grę w kotka i myszkę ogląda się znakomicie, podobnie zresztą jak flirt pomiędzy wielmożą a Sonią, która ma tu bodaj jedno z najseksowniejszych wejść w całej historii kina przedkodeksowego. Charmerace zastaje ją bowiem nagą we własnym łóżku. Wprawdzie kobieta zakrywa piersi pościelą, ale jemu tyle wystarczy, by poczuć rozochocenie. „Zostań na śniadanie, podadzą kawior” – powiada, jakby był granym przez Maurice’a Chevaliera Nikim z na wskroś lubieżnego „Uśmiechniętego porucznika” (reż. Ernst Lubitsch, 1931). Zaraz potem, w niemal całkowitych ciemnościach, pomaga jej ubrać suknię (przy zgaszonych światłach dochodzi tu, jak widać, do wielu rzeczy, nie tylko do kradzieży). Umizgi o dwuznacznej wymowie trwają w najlepsze, czego dobitnym przykładem jest rzucone przez księcia takie oto zdanie: „Chcesz wrócić do układania pasjansa czy wolisz robić coś, co wymaga udziału drugiej osoby?”. Jasne staje się to, że Sonia i Charmerace skonsumowali tę relację, choć on, rozmawiając z komisarzem, nie może odmówić sobie żartu – nie ma dowodów na to, że całą noc spędził w posłaniu, gdyż jest… kawalerem!
„Arsène Lupin” jest ważny z jeszcze jednego powodu. Otóż to najwcześniejszy film, w którym przed kamerą spotkali się bracia ze słynnego rodu Barrymore’ów (w brudnej dekadzie zagrali wspólnie jeszcze trzykrotnie). Lionel był już starym wygą w wytwórni MGM, zdobywcą Oscara za „Wolne dusze” (reż. Clarence Brown, 1931), zaś dla Johna był to pierwszy film zrobiony dla nowego studia, do którego przeszedł po dziewięciu latach spędzonych u Warnerów.
Sam protagonista na ekran zawitał dopiero sześć lat później w filmie „Powrót Arsène’a Lupina” (reż. George Fitzmaurice, 1938), gdzie wcielił się w niego Melvyn Douglas. Z czasem stał się inspiracją dla wielu innych dżentelmenów włamywaczy, na czele z Kotem (Cary Grant) ze „Złodzieja w hotelu” (reż. Alfred Hitchcock, 1955).
Arsène Lupin (1932)
Arsène Lupin
MGM ● Reżyseria: Jack Conway ● Scenariusz: Lenore Coffee, Bayard Veiller i Carey Wilson ● Wykonawcy: John Barrymore, Lionel Barrymore, Karen Morley, John Miljan, Tully Marshall, Henry Armetta, George Davis i John Davidson.
📅 5 marca 1932 roku ● 84 minuty